szwedzkiereminiscencje

Archive for Maj 2012|Monthly archive page

Przyjaciel moich przyjaciól nie jest moim-Wallace

In Ksiazki on 31 Maj 2012 at 13:35

David Foster Wallace / Blek Kung / 2012

 

 

Blady król czy tez – uzywajac jezyka Lema – Król Bladawiec – mial byc dla mnie przyjemnoscia wiosenna, towarzyszaca slonecznej pogodzie i zapachowi rozkwitajacych bzów. Mialam wysokie oczekiwania, poniewaz autor to po pierwsze przyjaciel Franzena, po drugie podobno piewowzór Katza ze znakomitej Wolnosci, a po trzecie dowiedzialam sie o Wallace’ie nie powiem od kogo – ale od osoby, której gustom literackim (niebacznie) zawierzylam. No i okazalo sie, pewnie nie po raz piewszy w historii, ze przyjaciel moich przyjaciól moim przyjacielem stac sie nie moze.

 

 

Zle mi sie zaczelo – potem bylo troche lepiej, potem jedna interesujaca historia, a pózniej – niestety – znowu niestrawnosc wielka, zakalcowata. Ktos moze powiedziec, ze powinnam pokochac pisarza takim, jakiego go dobry Pan Bóg byl stworzyl – ale widocznie tenze sam Bóg wetchnal we mnie za malo bezmiernej dobroci, tolerancji i cnoty wybaczania. Poza tym, zapewne niechcacy, tchnal we mnie uczulenie na nude i biurokracje. Jak rozumiem w samego Wallace’a takze, poniewaz trzynastomiesieczne zatrudnienie przed laty w Urzedzie Podatkowym straumatyzowalo go na zycie i ta ksiazka wlasnie miala byc czyms w rodzaju katharsis. Rózne sa sposoby ulzenia sobie – a tak na marginesie to pisarzowi nie pomoglo, poniewaz i tak popelnil samobójstwo – ale zyciowe doswiadczenie uczy, ze nie nalezy swoimi problemami obarczac innych, Bogu ducha winnych. Jakos tak sie ten akapit zrobil uduchowiony – jak sadze reakcja na flakowatosc egzystencji urzednika podatkowego.

Tak sie sklada, ze mam pare kolezanek zatrudnionych w Urzedzie Podatkowym. Wyznam szczerze, nie sa to najbardziej pasjonujace z moich znajomych: ani wizualnie, ani intektualnie, ani pod wzgledem kreatywnosci czy polotu. Po spotkaniu z nimi czym predzej wlaczam radio, telewizor, muzyke czy tez siegam po dobra ksiazke, gdyz podswiadomie chce zapomniec o ich szaromyszowatych twarzach. Dla mnie ksiazka to odskocznia, ktos, kto mnie zawsze rozumie i gdzie spotykam ludzi podobnych do siebie. Stad trudno o wieksze rozczarowanie jak kiedy z kart Króla Bladawca splynela na mnie bladawosc, nuda i rutyna, przed którymi instynktownie w swiat ksiazek sie chronie. Zapowiadanego jedna z recenzji zaangazowania spolecznego jakos nie znalazlam, poza wspomniana juz wczesniej historii o podrózujacej matce z córka. Zwyczajowo narzekam na opisywane okropnosci, ale literacka nuda wcale nie jest lepsza niz opisy gwaltów.

 

Ksiazka poskladana po smierci autora z luznych notatek i zapisków, na dodatek opatrzona nieskonczona iloscia przypisów. Tekst dostosowany chyba do meskiej komunikacji, poniewaz charakteryzuje sie duza iloscia skótowców i kodów, skladajacych sie z kombinacji liter i cyfr. Raj dla urzednika czy wojskowego i czasami moja rzeczywistosc w murach elektrowni jadrowej. Tekst zaczyna sie jak Kafka, zeby nastepnie przejsc w Orwella, a pózniej to chyba tylko Wallace – albo Michael Pietch, który notataki po Wallace’ie poskladal. Ladna, bo butenkowska okladka, tylko tekst w okladce zupelnie niestrawny. Niestety, nastepny pisarz wedruje nie tyle do kata, co do Salonu Odrzuconych.

Women of the Avant-garde 1920-1940

In moda, Muzyka, Polskie refleksje, Przywracanie pamieci, Sztuka on 29 Maj 2012 at 11:16

Chociaz krótko chcialabym napisac o wspanialej wystawie, która udalo mi sie zobaczyc ostatnim rzutem na tasme – bo juz sie wlasnie zamknela. Wybralam sie do ulubionego muzeum sztuki, Louisiany w dunskim Humlebaek, co daje dodatkoway bonus w postaci przejazdu promem i rzutu okiem na zamek Hamleta.

Do obejrzenia wystawy zachecila mnie w pierwszym rzedzie informacja o ekspozycji rzezb Katarzyny Kobro, które znalam jedynie ze slyszenia. No i ze w ogóle w tym zakatku swiata pamietano o polskiej artystce – jak sadze, glównie dzieki uczestnictwu w organizacji muzeum w Düsseldorfie. Z tymi „marchewkami” róznie to bywa: czasami bingo, a czasami zupelna klapa. Tym razem intuicja mnie nie zawiodla i wystawa spelnila oczekiwania z naddatkiem. Duzy zastrzyk zróznicowanej i orginalnej sztuki spod znaku dada, surrealizmu i konstruktywizmu.

Pierwsza znakomitoscia byl pomysl przedstwienia siatki znajomosci oraz wzajemnych powiazan wszystkich artystek: Sophie Taeuber-Arp, Claude Cahun, Soni Delaunay, Germaine Dulac, Florence Henri, Hannah Höch, Katarzyny Kobro i Dory Maar. O Dorze pisalam nie tak dawno, o Soni przypominaly niedawno kolorowe gazety ze wzgledu na mode, ale przyznam sie szczerze, ze pozostalych nazwisk nie znalam. Z Arpów znalam tylko dadaiste Hansa – jak sie okazalo, meza Sophie. Oczywiscie nie tylko ja – sytuacja dosyc typowa, poniewaz historia sztuki pisana jest – niezaleznie czy przez kobiety, czy przez mezczyzn – glównie o tworzacych mezczyznach. Stad zapewne pomysl  wystawy i jak sadze nie tylko ja odczulam po jej obejrzeniu cos w rodzaju wstydu – klasa i jakosc zamieszczonych eksponatów byly imponujace. Wystawa przyciagnela tlumy zwiedzajacych, na cale szczescie.

Bardzo ciekawa byla tez sama ekspozycja, podzielona na narozniki poswiecone kazdej z twórczyn osobno. Ze wzgledu na kruchosc papieru, na którym powstawala czesc prac, obszar ekspozycji zostal zaciemniony, o czym lojalnie informowala kartka przy wejsciu. Przy kazdej z twórczyn zamieszczona zostala siatka znajomych oraz biogram po dunsku i angielsku, a na ekranie wkomponowanym w tablice informacyjna wyswietlano zdjecia. W jednej z sal, poswieconej lalkom Sophie Taeber-Arp mozna z kolei bylo posluchac muzyki kobiet kompozytorów z epoki, na przyklad Nadii Boulanger (nauczycielka Grazyny Bacewicz i Quincy Jonesa) i jej siostry, Lili, a do tego zobaczyc w kolorze film, do którego marionetki powstaly („Król Jelen” Carla Gozzi). W innej z sal wyswietlane byly fragmenty innej inscenizacji, a w sali kinowej dwa filmy po 45 minut. Jak widac eksponaty to nie tylko rysunki, malunki czy rzezba – ale takze bizuteria, rekodzielo artystyczne typu unikatowego plaszcza aktorki Glorii Swanson, wspomniane juz lalki, zdjecia, film i collage. Wyjatkowo wiele eksponatów, na dodatek swietnie wystawionych. No i wyjscie ze znakiem zapytania w glowie: dlaczego ja tych prac nie znalam? Dlaczego nie ma tych nazwisk w dostepnych podrecznikach historii sztuki?

Odpowiedzi udzielil niejako utrwalony na tasmie filmowej przyjaciel Sophie. Jak opowiadal znal jako artyste Hansa Arpa, czesto bywal u Arpów w domu, lecz dopiero przez przypadek odkryl pracownie Sophie, a w niej prace, które go zelektryzowaly. Jak stwierdzil, Sophie wyprzedzila konceptualnie superznanego Paula Klee (sama odwiedzilam muzeum z Lucernie ze wzgledu na Klee – i sie rozczarowalam). Tymczasem w domu robila wszystko: od utrzymywania meza poprzez zalatwianie spraw praktycznych, po przyzywanie guzików. I wlasnie to one utkwily mi w glowie: podobno malzonek Arp nie tylko nie potrafil sam sobie przyszyc guzika, ale jeszcze na dodatek zadal, zeby Sophie przyszywala od nowa wszystkie. LUBIL, zeby komplet guzików przyszyty byl, jak to wyrazil, jedna nitka! Podobno zreszta ja na swój narcystyczny sposób bardzo kochal… Narrator filmu czytal rozdzierajace serce treny Arpa – ale napisze brutalnie, ze mojego serca nie zmiekczyly. Jak sadze, po prostu nie znalazl potem drugiej tak ofiarnej kobiety, która by go rozpieszczala. Zreszta zmarla przez niego, poniewaz Hans odmówil noclegu w nieogrzewanym pomieszczeniu. No to poszedl spac do ciepla, a Sophie zostala sama na sam z (nie-mopsozernym) piecykiem, którego nie umiala obslugwac. Zapalila ogien tak nieszczesliwie, ze sie zatrula tlenkiem wegla – rano przyjaciele znalezli ja juz martwa.

Czyli pierwsza refleksja to znikanie kobiet nie tylko z kart historii i polityki, ale takze i totalny brak informacji o twórczosci artystycznej i intelektualnej artystek. A byly to kobiety o silnej osobowowsci i silnych pogladach, zazwyczaj niezrozumiane czy zignorowane przez wspólczesnych. Traktowane jako zony swoich mezów, choc czesto pierwsze wpadaly na nowatorskie pomysly.

Druga refleksja byla refleksja scisle polska – ze nie umiemy docenic, a juz na pewno wyeksponowac wlasnych artutów. Polska awangarda miedzywojenna byla czesto lewicujaca, co w PRL bylo niepoprawne ze wzgledu na najaczesciej tragiczne/smiertelne skutki wizyt w ZSRR albo równie niepoprawne kontakty z artystami zachodnimi. To wstyd, zeby postacie Juliana Przybosia czy Jana Brzekowskiego (ne wspominajac o Kobro i Strzeminskim) przypominal kurator wystawy w Danii! Szczególnie, jak to bywa, zagubily sie kobiety. Zazwyczaj musialy zaczynac od rzemiosla, bo nie mogly w kraju studiowac malarstwa. Uzywaly tanszych, mniej trwalych materialów – wiec mniej prac sie dochowalo (Sophie Taeber-Arp dala w prezenccie slubnym dwa pejzaze kuzynce, która natychmiast je podarla). Albo, jak Katarzyna Kobro, musialy napalic w piecu swoimi rzezbami, zeby móc nakarmic dziecko. Oj, dola! W kazdym razie szkoda, ze Polska nie wyslala na wystawe filmu o Katarzynie Kobro – jesli go jeszcze nie nakrecono, to najwyzszy czas po temu. Rzadzacy chetnie doplacja do rozgrywek pilkarskich meskich zawodników, natomiast nikt nie pomyslal o promocji Polski przy pomocy sztuki kobiet. Do muzeum Lousiaina sciagaja turysci zarówno dusnscy jak i szwedzcy, wiec reklama poszlyby na conajmniej dwa kraje. Nasza wizytówka móglby sie stac nie tyle antysemityzm na stadionach czy zle przetlumaczone haslo „feel like at home” co awangardowa rzezbiarka. Na cale szczescie za oknem (pociagu) póznowiosenna zielen:

Dziecko Oswiecenia-Almqvist

In Ksiazki, Przywracanie pamieci, Szwecja on 20 Maj 2012 at 00:21

Carl Jonas Love Almqvist / Det går an / 1839 / e-book

 

Ciekawa ksiazka ciekawego, choc zapomnianego autora – pisarza, dziennikarza, muzyka i grafika. Slucha sie troche jak „Cudownej podrózy” Selmy Lagerlöf polaczonej z ideami feministycznymi. Almqvist jest wszechstronnie wyksztaconym erudyta oraz znakomitym znawca geografii Szwecji w najdrobniejszych szczególach. Powiesc opisuje nawiazanie sie znajomosci pomiedzy sierzantem Albertem a szklarka Sara. Para poznaje sie na pokladzie parowca Yngve Frey miedzy Stockholmem i Arboga. Sara, po dokonaniu zakupów dla swojego zakladu szklarskiego (w tym diamentów!), udaje sie do domu w Lidköping. Albert, który na prosbe krewnych zajmuje sie zarzadzaniem paru majatków, jest w trakcie dorocznego objazdu. Tak jednak rozmiluje sie we wdziekach roztropnej Sary, ze postanawia najpierw odwiedzic jej miasto rodzinne. Mimo propozycji ze strony sierazanta uczynienia jej uczciwa kobieta Sara oddala mysl o oswiadczynach i malzenstwie – w zamian za to proponuje Albertowi zycie w wolnym zwiazku z rozdzielnoscia majatkowa. Pyta sie go slowami, które staly sie tytulem ksiazki oraz haslem ostrej debaty przeciwko autorowi. Det går an? Troche trudno znalezc wlasciwe tlumaczenie, chyba najbardziej odda je wyrazenie:

– Czy tak sie da?

– Da sie – odpowiada Albert.

Ksiazka ta nie zestarzala sie specjalnie – w odróznieniu od Stiga Dagermana i jego literatury ludu pracujacego miast i wsi. Najbardziej mi sie podobalo, ze Sara i Albert caly czas ze soba rozmawiaja. De facto wiecej mówi Sara, a on jej slucha. Jakby tego nie bylo dosyc, to Albert czesto jeszcze zadaje dodatkowe pytania – Sara i jej zycie go po prostu interesuje. Nie usiluje jej imponowac ani szarza, ani majatkiem czy stosunkami. Ich rozmowa jawi sie zupelnie wspólczesna – mloda bisinesswoman stawiajaca szklane fasady spotyka w podrózy wracajacego do domu zolnierza sil pokojowych. Podróz dluga, maja troche przygód po drodze i okazuje sie, ze im wiecej ze soba przebywaja, tym bardziej przypadaja sobie do gustu.

Podobno spadek Oswiecenia powinien juz sie skonczyc, poniewaz nie przystaje do nowych czasów. Takie glosy podnosza sie przynajmniej w kontekscie ksztalcenia. Carl Jonas Love byl po swojej matce aktywnym zwolennikiem nauk Jana Jakuba R – na tyle, ze nawet przeprowadzil sie na wies i bez powodzenia usilowal utrzymac z plodów ziemi rolnej. Moze wyprowadzka na wiec nie byla najszczesliwszym pomyslem i moze wspólczesna – zbudowana na idealach oswieceniowych szkola powinna zostac zreformowana. Natomiast idea równosci i wzajemnego poszanowania nie jest czyms, co mogloby sie kiedykolwiek zestarzec. I dlatego niemal dwustuletnia powiesc nadal wydaje sie zywa – z przykroscia zakonczylam znajomosc z Sara i Albertem.

Salon odrzuconych-Dagerman bis

In Ksiazki, Szwecja on 13 Maj 2012 at 19:16

Stig Dagerman / Bränt barn / 1951

 

 

Znowu wstaje od stolu zanim wniosa deser – tym razem podobno zabroniona milosc miedzy dwudziestolatkiem a macocha in spe, na dodatek przypominajaca niedawno zmarla matke. Ale przyznaje Szwedom racje – mieli racje, ze wyniesli ksiazki Dagermana do piwnicy (jak to sie stalo w mojej bibliotece). Dagerman pisze dobrze – cos miedzy Strinbergiem a Maslowska. Dokonuje celnych obserwacji psychologicznych i zrecznie obnaza nasze mniej ladne strony. Niestety, te inteligentne uwagi wplecione sa w mdla i meczaca akcje.

 

Albowiem czlowiek nie powinien okazac sie inny niz nasze po nim oczekiwania. Wtedy publicznosc – obserwujaca jego poczynania – rozczaruje sie. Nie dlatego, zeby nowy styl poczynan byl kiepski, ale dlatego, ze stal sie nowy. Czlowiek, który wlasnie wzbudzal nasze wspólczucie, nasze milosierdzie czy nasz strach, nie moze nagle zachciec wywolywac naszej radosci – skoro poprzednio wzbudzal nasza troske! Za duzo nie moze pomiescic sie w jednej osobie. Wielostronnosc wywoluje niepewnosc, a tych, którzy narazaja nas na uczucie niepewnosci oj, nie lubimy. Tego, co sprawia wrazenie, ze miesci w sobie wszystko wrecz nienawidzimy – poniewaz wszechwiedza jest wbrew regulom gry.  Autentycznie popularni ludzie bywaja jednowymiarowi – i zawsze pozostaja soba, to znaczy takimi, jakimi chcemy ich widziec.

 

Akcja powiesci zaczyna sie od pogrzebu, który jak sie okazuje, byl najbardziej szczesliwym wydarzeniem w przedstawionym fragmencie zycia rodziny. Rodziny skladajacej sie z syna, Bengta i ojca, Knuta. Na orbicie rodziny kraza jeszcze dwie ciotki: jedna ladna i jedna brzydka, narzeczona Knuta (ladna) oraz narzeczona Bengta (brzydka). Od momentu pogrzebu matki, Almy (rozbiezne opinie czy ladna czy tez brzydka), byt i losy rodziny staczaja sie po równi pochylej. A ja juz myslalam, ze nie ma nic gorszego niz wesele opiewane piórem twórcy! W kazdym razie zdzierzylam polowe – tylko dzieki ciekawemu sposobowi narracji. Dagerman zbliza sie do swojego czytenika równie bezceremonialnie jak do swoich bohaterów, zlosliwie wywlekajac wszystkie male i brzydkie tajemnice na swiatlo dzienne. Sadzac z biografii, nienawisc Bengta do Knuta jest wiernym obrazem nienawisci Stiga do rodzonego ojca. Przedstawiane kobiety sa glupie, zas mezczyzni okrutni. Nie tylko drecza caly czas siebie nawzajem, ale nawet sa niedobrzy w stosunku do psa (tutaj moja dusza milosnika zwierzat zaprotestowala wyraznie). Klamia i oszukuja nawet kiedy wiedza, ze sa zdemaskowani. Klamia takze przed samymi soba.

 

 

Okropny to swiat i okropni ludzie. Kobiety rozpaczliwie wyciagaja rece z raunkiem oraz oferuja spragnione milosci serca, podczas gdy mezczyzni odtracaja i depcza co tylko moga.  Okropne widzenie swiata, w którym to kobiety generuja uczucia, a mezczyzni komunikuja sie poprzez wspólne picie wódki. Wszyscy zakonstypowani uczuciowo – ta niemoc dzialania i odczuwania, upapranie w ból i zadawanie bólu nie mieszcza w ramach zachowan uwazanych za w miare zdrowe. Tytulowym poparzonym dzieckiem jest zapewne dwudziestoleni Bengcik (alter ego Stiga), ale wcale mi go nie zal. Dagerman pisal powiesc w Bretanii w 1948 roku, na szesc lat przed samobójcza smiercia. Nie trzeba wcale byc psychologiem, zeby odczytac z „Poparzonego (popapranego?) dziecka” smutny koniec pisarza. Odradzam czytanie wszystkim dotknietym depresja czy miewajacym kiedykolwiek mysli samobójcze – a nawet tym, którzy po prostu lubia sie cieszyc zyciem. Biorac pod uwage negatywne oddzialywanie na psychike ksiazka powinna nie tylko pozostac w piwnicy, ale i zostac zaryglowana na cztery spusty.

 

Salon odrzuconych-Dagerman

In Ksiazki, Szwecja on 11 Maj 2012 at 20:37

Stig Dagerman / Bröllopsbesvär / 1946 (wydanie z lat 70-tych)

 

Z pierwszym Dagermanem rozprawilam sie w tempie blyskawicznym. Wbrew nazwie serii ”Ksiazka dla kazdego” zdecydowanie NIE jest to ksiazka dla mnie. Sama okladka i grafika wywoluja ciarki – sadze, ze nie tylko mnie kojarzy sie w wczesnym PRL-em.

 

 

Ksiazka o Biedaszwecji, utrzymana (jak sadze, bo mnie zemdlilo po paru stronach) w konwencji literatury buraczanej. Tym, którzy podeptali Polske Ludowa i rzucili sie (przez morze) na Zachód czyli do Szwecji w nadziei na kapitalistyczny kaganek oswiaty, przy lekturze „Klopotów weselnych” musi mocno zrzednac mina. Udalo mi sie w szkole uniknac lektury „Na wsi wesele” – i pewnie powinnam unikac ksiazek z weselem w tytule. Pomne jeszcze „Marsz weselny” noblisty Bjørnstjerne Martinusa Bjørnsona i norweskie wesele zdaje sie byc równie niestrawne jak szwedzkie i polskie. Ale zeby nie byc goloslowna – streszczenie z tylu okladki (czesc tekstu zostala zdrapana przez najwyrazniej podnieconych trescia wczesniejszych czytelników):

 

„Klopoty weselne” – ta powiesc, napisana w 1946 roku, opowiada o slubie chlopskiej córki, Hildur Palm, i rzeznika Westlunda. Ale dziecko, którego oczekujne Hildur,  nie jest jego. Podczas uroczystosci kulminacje klebiaca sie pod powierzchnia zawisc i malostkowosc. Dochodzi do wymiany ciosów, zblizenia fizycznego, prób zabójstwa oraz samobójstwa – i pojawia sie ojciec nienarodzonego dziecka, co dodatkowo komplikuje sytuacje.

Czyli jak dobre wesele góralskie: popili sie i pobili.

Zdecydowanie wole juz „Chlopów” jak chce sie podreczyc okrucienstwem ludzi zyjacych na lonie natury. Od pierwszej „Klopotów” strony pojawia sie wszechobecne i wszechogarniajace poczucie bezradnosci w obliczu presji grupy, uczucie strachu i mienia sie na bacznosci. Zarysowuje sie silna hierarchia, gdzie kobiety znajduja sie na samym spodzie, niczym matka-ziemia, przez która przeciagnie niejedna arnia i która potraktuje zle niejedna generacja. W Szwecji ludzie sa dla siebie wzajemnie – a nawet siebie samych – nieslychanie twardzi. Teraz pokrywa to troche politura klasy sredniej, która jednak wywodzi sie z nie tak dawnej Biedaszwecji i tzw.bruksmentalitet czyli mentalnosci osad przemyslowych. Do bruksmentalitet nalezy patriarchalna hierarchia, konformizm, kontrola innych i rozbudowany penalizm – sformulowane w slynnych prawach z Jante. Ta mentalnosc, niestety, nadal zyje i ma sie dobrze – czego moge doswiadczyc na codzien, bez zaglebiania sie w Stiga Dagermana.

Sorry, Dawid – nawet nie doszlam do „momentów”, ale sadzac ze stylu autora bylyby nader przasne… Na pocieche dowód, ze wiosna ma sie dobrze:

 

I jeszcze, jako bonus, mala uwaga na zupelnie inny temat. W ramach konferencji sluchalam dzisiaj kiepskiego angielskiego wielu nacji, ale pierwsza nagroda za fatalna wymowe nalezy sie niewatpliwie Polakom z Elblaga. Przyjechali z dobra nowina, ze Elblag lezy niedaleko Gdanska i jakby ktos potrzebowal zorganizowac impreze, najlepiej pilkarska, to tylko tam. Dostalam ulotke – z filmu wyszlam, bo czas mnie gonil – choc jego eksportowa jakosc wyploszylaby i innych, gdyby nie to, ze byli w delegacji i czekali na lunch. W ulotce ani slowa o Kanale Elblaskim, ani pól slowa o Hansie. Totalne nieporozumienie i antyreklama.

Salon odrzuconych-Yates

In Ksiazki on 10 Maj 2012 at 19:14

Richard Yates / A Special Providence / 2009

 

 

Enough is enough – chyba przesadzilam z tym czytaniem kolejnego Yatesa, tak szybko po poprzednim. Przebrnelam przez okolo jednej trzeciej powiesci i wiecej juz nie moge. Niewykluczone, ze pisarz zawarl wlasne doswiadczenia udzialu w drugiej wojnie swiatowej, czyli kryterium autentycznosci zostalo spelnione. Podobnie zreszta jezeli chodzi o relacje z matka. Ale co z tego? Glówny bohater, Robert J.Prentice, nie zapelnie charakteru, a jego matka, Alice jawi sie wyjatkowo niefrasobliwa i niesympatyczna. Ich brak integralnosci, inteligencji i dazen oraz paralizujaca samotnosc nie rokuj dobrze – az sie boje co bedzie dalej? Odkrycie dalszego ciagu pozostawie komus wytrwalszemu. Twarz mezczyzny z okladki pozostanie dla mnie w cieniu tajemnicy.

 

Podobno zycie pisze najlepsze scenariusze, lecz tym razem czegos tu zabraklo. Yates porównywany bywa (przez jednego ze szwedzkich krytyków) do Hemingwaya, ale w „A Sopecial Providence” sa od siebie wyjatkowo daleko. Dobry pisarz, niedobra powiesc.

Tutti frutti á la polonaise-Bart

In Ksiazki, Polskie refleksje, Przywracanie pamieci on 3 Maj 2012 at 19:08

Andrzej Bart / Rien ne va plus / 2010

Sadze, ze jak w 1991 roku Andrzej Bart zakonczyl dziesiecioletni maraton pisania « Rien ne va plus » byl to istny dynamit. Fragmenty historii Polski, z kresami, Pilsudskim i aresztowaniami powojennymi wlacznie. Teraz sa to fakty ogólnie akcetowane i znane – a historia mlodej kobiety polykajacej zlota monete stala sie tematem filmu „Rewers”. Takich historii opowiada autor wiecej – i ich mnogosc oraz powierzchownosc jawi sie dzisiaj slaboscia utworu. Szalona galopada przez niemal dwiesie lat polskiej historii, przeplatana w dodatku anegdotami wloskimi, sprawia wrazenie galimatiasu. Bart pisze wartko, interesujaco i ironicznie, ale jakby poganinany przez czas. Móglby to byc zbiór przygód typu „Don Kiszot” (do którego zreszta autor sie we fragmencie tekstu odnosi), móglby byc „Dekameron”. Wymagalby jednak wiekszego dopieszczenia detalu – tymczasem pisarz szkicuje szybko, niedbale i jakby bezosobowo. Zabieg obiektywizacji dziejów nie wydaje mi sie szczególnie udany, poniewaz historia narodowa i rodzinna to zbiór opowiesci, zawierajacych wartosci, dazenia, tragedie i zwyciestwa – fantazje i emocje. Trudno zgadnac co o poszczególnych wydarzeniach myslaby osiemnastowieczny wloski rozpustnik (narrator ksiazki) – moze odbieralby Polske na sposób zaproponowany przez Barta, a moze zupelnie inaczej. Jedno nie ulega watpliwosci: nawet w postaci portretu rozpustnik ów wrazliwy jest na wdzieki niewiescie. Te opisy zaprawiony sa humorem i ozywiaja historyczne kulisy.

Zawsze sie ciesze z upolowania w bibliotece ksiazki po polsku , na dodatek polskiego autora, a poza tym lubie historie. Po przeczytaniu „Rien ne va plus” nie mam jednak wrazenia ani wielkiego przezycia literackiego, ani zdobycia nowych informacji. Nie prowokuje mnie do nowych mysli, nie daje mozliwosci refleksji – wszystko jest niejako przegryzione i podane na talerzu. Szkoda, ze nie natknelam sie na nia dwadziescia lat temu – wtedy mialam jeszcze luki w historii Polski. W kazdym razie adekwatny wpis na trzeciego maja, poniewaz od tego czasu rozpoczyna sie opowiesc lubieznego ksiecia d’Arzipazziego.