Zlowrogi chichot
Michel Houllebecq /La carte et le territoire/ Mapa i terytorium/ 2010
Le monde est ennuyé de moy,
Et moy pereillement de luy.
Charles d’Orleans
Ta sentencja moglaby wysterczyc jako streszczenie calej ksiazki – widac wyraznie, ze Houllebecq nie ma ochoty pisac, czuje sie odrzucony i niezrozumiany, a jego inwencja twórcza nie znajduje paliwa. Ksiazka to dziwna, acz nie pozbawiona zalet. Najwieksza zaleta – jak zawsze – sa kasliwosci na temat otaczajacego nas swiata i cywilizacji, oparte na wnikliwej obserwacji autora.
Jeszcze troche a bym tej ksiazki nie przeczytala. Wzielam ja latem na plaze, ale sie zdecydowanie nie nadawala (od czasu do czasu musze sprawdzic jakies slówko, a na sloncu nie mozna bylo nic z ekranu komórki odczytac). Poza tym zaporowa ilosc znanych nazwisk przyprawila mnie o podejrzenie taniosci chwytu i zirytowala na wejsciu. No ale to w koncu jeden z moich ulubionych pisarzy, wiec powrócilam do lektury z nastaniem jesieni i zdaje sie mam idealny timing z polskim wydaniem. Jak odpuscilam zloszczenie o name dropping (pewnie by sie Huollebecq sam usmial jakby sie zreflektowal) to mnie, jak zwykle, wciagnal. A wlasciwie wciagal, bo powiesc pisana jest jakby na raty i jakby mistrzowi nie stalo weny na cala powiesc. Jak dla mnie móglby zmniejszyc objetosc, bo 420 stron to cegla. Zwiekszanie objetosci przez szczególowe informacje zaczerpniete z niewiadomego zródla (podobno Wikipedia) nie sluzy polepszeniu jakosci i zdaje sie wspólczesnym makaronizmem. Co prawda jestem przyjacielem psów, lecz niekoniecznie musze wiedziec wszystko o bolonczykach – a juz zdecydowanie nie jestem przyjacielem much i za akapit o muchach dziekuje. Uciecha, ze Houllebecq skonczyl pisac jak zawsze, a zabral sie – jak wszyscy – za kryminaly tez jest przedczesna. Watek kryminalny jest watly i tez troche niespójny. W ogóle slowo niespójnosc jest haslem pzrewodnim Mapy i terytorium.
Mam niejasne przeczucie przekory autora – troche jakby mówil: skoro nie chcecie czytac tego co wam mam do powiedzenia to macie produkt, który wam sie na pewno spodoba: znane nazwiska celebrytów, kryminal, pare komplementów pod adresem Francji. Jakby chcac dobic czytelnika autor snuje na koncu katastroficzna wizje nie tyle, ze rozdziobia nas kruki, wrony – co ze nas wszytskich (cywilizacje) porosnie trwa. Nasze Manaus, z pretensjonalnym stosunkiem do sztuki, pochlonie znowu dzungla. Na cale szczescie nie mógl sie jednak oprzec wlasnej pasji pisania o rzeczach, które go obchodza i te fragmenty czyta sie z przyjemnoscia. Jak na przyklad wysmiewanie napuszonych opisów hoteli czy zajazdów, reklamowanych PR-owa nowomowa, która ma zachecic jakis „target”, a tymczasem swoja niekomunikatywnoscia i eklektyzmem zniecheca kazdego o ilosci szarych komórek wiekszej niz dwie. Porywajacy jest tez opis podrózy do Szwajcarii, swiezym (niemal cieplym jeszcze) tropem ojca, który postanowil poddac sie eutananzji. Zestawienie sasiedztwa przybytku rozkoszy z przybytkiem smierci podkresla groze tego drugiego. Odczlowieczenie aktu smierci, gdzie czlowiek staje sie wylacznie klientem, a pózniej „karma dla karpi brazylijskich w Jeziorze Zuryskim” wyzwala w tytulowym bohaterze, Jedzie Martinie, uzasadniony gniew i sprzeciw. Nie jestem zwolenniczka bicia kogokolwiek, a zwlaszcza kobiet, ale sadze ze czytelnicy kibicuja Jedowi w knock-oucie bezdusznej (profesjonalnej?) pracownicy kliniki smierci. Bardzo fajna jest tez analiza postaci Billa Gates’a i Steve’a Jobsa (szczególnie czytajac zaraz po smierci tego drugiego) obrazu pedzla Jeda: bankier z powiesci Bazaka spotyka inzyniera z powiesci Verne’a. W ogóle analiza spoleczna to nadal mocna strona zdeziluzjonowanego autora Mapy.
Nota bene z tytulem to tez (zamierzone?) zamieszanie – podobno jakis francuski autor pozywal Houllebecqa o plagiat, a tymczasem to nasz rodak Korzybski (niezyjacy, wiec nie pozwie) byl autorem sformulowania. Wydaje mi sie, ze wlasnie z tego powiedzenia wywodzi sie takze pomysl zamieszczenia pisarza Houlellebecqa jako osoby wystepujacej w Mapie (pisarz wykazuje duze poczucie humoru zarzynajac sie). Bo przedstawienie osoby to nie to samo co osoba – prosze bardzo, nie lubicie mnie jako osoby, tyle macie mi za zle, to macie, wlasnie sie zarznalem na waszych oczach i dla waszej rozrywki – troche to tak odbieram. Rozszerzajac pojecie warto dokonac refleksji nad „mapa” nas, zamieszczona na przyklad na Facebook’u – która przedstawia zupelnie cos innego niz prawdziwe „terytorium” nas samych.
Houllebecq to utopista, darzacy uznaniem utopistów wczesniejszych. Tym razem padlo na Williama Morrisa. Autor nieslusznie pisze w tekscie, ze malo kto o Morrisie slyszal – sama mam dwie ksiazki, w którym o Morrisie mowa:
W ksiazce jest on po trosze klamra spinajaca postoci: artysty Jeda, jego ojca-architekta oraz postaci pisarza Houllebecqa. Wszyscy trzej go znaja i podziwiaja. Zas ojciec pozostawia Jedowi w spadku pudlo szkiców niezrealizowanych projektów – z opisów przypominaja po trosze dom zaprojektowany m.in. przez Morrisa:
Morris byl – podobnie jak Houllebecq – szlachetnym utopista. Chcial dla prostych ludzi przedmiotów pieknych, o rzemielsniczo doskonalej jakosci. Tymczasem wyszly mu przedmioty luksusowe, dla ludzi bogatych. Podobnie zreszta jak Jedowi, który zaczynal od fotografii maszyn i poprzez zdjecia map Michelina doszedl do nieprzyzwoicie drogich obrazów. Jed zdaje sie zagubiony w swiecie, gdzie jego ojczyzna staje sie skansenem, dostepnym dla moznych z calego swiata – tak na maginesie to sam MH urodzil sie na obrzezach czyli wyspie Réunion i stad byc moze spojrzenie outsidera. Rozdarty miedzy profitami ze sprzedazy swoich dziel a pogarda dla tych, którzy je kupuja. Samotny i niezrozumiany – najlepszy dialog zdaje sie nawiazywac z piecykiem do ogrzewania cieplej wody. Gdzies w opisie pretensonalnego swiata pozorów siedzi wrazliwy czlowiek, który wzbudza moja sympatie. Mam nadzieje, ze Houllebecq sie jakos duchowo pozbiera i zanim porosnie go trawa (albo zjedza karpie) jeszcze cos nam napisze.
Acha – a ten opis Polaków podajacy za cieple chablis to jakas sciema – tak sie napalilam, ze moze Jed polecial do Polski, a tu tylko wspominal Polaków zatrudnionych w Irlandii. W oryginale bylo to tak:
Le serveur polonais déposa devant eux une boutelle de chablis tiède.
« Ils n’y arrivent pas…’geingait le romacie. ‘Ils n’arrivent pas á servir le vin blanc á temperature.
Czy taka mala i niepochlebna wzmianka wystarczy zeby wzbudzic zainteresowanie ksiazka w Polsce ??