Demagogia i kit
David Brooks / Social animal / 2011
Czy ktos kiedys czul sie oszukany przez ksiazke badz jej autora?
Wiedziona czytelniczym kanibalizmem ostrzylam sobie zeby na „Zwierze spoleczne”, który to tytul wylowilam kiedys z GW. Uwiodla mnie latwosc pozyskiwania niegdys wytesknionych, angielskojezycznych lektur – wystarczy udac sie do pani bibliotekarki z propozycja, a juz za pare tygodni w skrzynce laduje mail z zawiadomieniem, ze ksiazke nabyto i ze wlasnie na mnie czeka. Taka jeszcze ciepla, ba, niemal dziewicza – znowu te instynkty okrutnego sultana z 1001 nocy mnie poniosly! Pokaralo mnie za nie, oj pokaralo.
Powinien mnie zaniepokoic podtytul „A story of how success happens” – bo tak troche pachnie latwa recepta na szczescie. Tym niemniej pozycja autora, dziennikarza New York Times’a, zdawala mi sie czyms w rodzaju gwarancji. Nic bardziej blednego! Dziennikarze powinni pisac felietony w gazecie, a nie ksiazki – to sa dwie i chyba slabo kompatybilne sztuki. Brooksa dziennikarza nie znam. Brooksa pisarza nie polubilam – a nawet zrazilam sie do niego raz na zawsze. Jest niewatpliwie uzdolnionym satyrykiem i opisy zachowan, sytuacji czy poszczeglnych jednostek moglyby smialo konkurowac z biskupem Krasickim. Z drugiej strony wlasnie ta lekkosc uwodzi czytelnika i niczego nie spodziewajacy sie zostaje zaatakowany konserwatywna ideologia autora. To nie jest fair!
You’d would see paragon of the Composure Class lunching al fresco at some shaded bistro in Aspen or Jackson Hole. He’s just back from China and stopping by for a corporate board meeting on his way to five-hundred-miles bike-a-thon to support the fight against lactose intolerance. He is asexually handsome, with a little less body fat that Michalangelo’s David, and hair so lush and luxuriously wavy way that, if you saw him in L.A., you’d ask, “Who’s that handsome guy with George Clooney?”
Zaczyna sie ladnie – autor inteligentnie stwierdza, ze era potegi rozumu, zapoczatkowana Oswieceniem, dobiega konca. Stosuje jednak rozróznienie – konczy sie era Oswiecenia francuskiego, gloryfikajaca rozum. Albion glosil supremancje uczuc i ta teza nadal znajduje zastosowanie. Niestety, blizszych wyjasnien na temat tego rozróznienia brak. Podobnie jak i innych wyjasnien czy odnosników. Brooks uwodzi amerykanskiego czytelnika oczytaniem, zapewne wyjatkowym jak na przecietnego Amerykanina. W jednej z recenzji wyczytalam zachwyty, ze cytowal Stendhala – czyzby nowy snobizm? Czyli podkresla, ze z niejednego pieca chleb (bulki?) jadl – leci równo po literaturze, psychologii, socjologii i neurobiologii. Niczym z obfitego bufetu szwedzkiego palaszuje teorie czy tezy, które mu akurat pasuja. Prezentuje je na dodatek jako prawdy objawione – no nie! Odczulam wyrazny dyskomfort przez ten brak rzetelnosci naukowej i przestalam czytac.
Rózne rzeczy mozna mówic o studiach w Szwecji, ale trudno odmówic im zapatrzenia na nauke amerykanska. Studiujac psychologie, a pózniej socjologie uczylam sie glównie z amerykanskich ksiazek w oryginale. Podreczniki akademickie wyraznie podkreslaja, iz mozwa w nich o teoriach sformulowanych przez tego czy owego naukowca – i te teorie czasami sie wykluczaja, czy tez inaczej mówiac: zwracaja uwage na inny aspekt. Pan B podkresla swoje zainteresowanie ludzkim mózgiem i tutaj dziele jego pasje – tylke, ze ja uczylam sie budowy mózgu i „zasad dzialania” na kursie wprowadzajacym do psychologii. Jestem tylko podszkolonym laikiem, lecz z latwoscia wychwytuje cienkosci czy brak wiedzy DB. Moze zalozyl sobie ksiazke popularno naukowa – z tym, ze nauki w niej niewiele, zas populizmu po pachy. Nauke mozna wysnuc, ze Brooks do nauki stosunek ma instrumentalny i lekcewazacy – ma sluzyc wylacznie dowiedzeniu postawionych tez. Same tezy tez sa slaboscia tego „dziela”, bo nie doczekalam sie ich wyjawienia. Przeczytalam poczatek i koniec – ale w zadnej z tych czesci autor nie dochodzi do rzeczy.
Zaprasza natomiast na nieudolna opowiastke o fikcyjnej parze papierowych bohaterów, tytulujac sie drugim Rousseau i odwolujac do Emila. Dzielo Rousseau stalo sie podstawa nowej pedagogiki, zas dzielo Brooksa mialo start komety, azeby pózniej doznac tzw.mieszanej krytyki. Do samych bohaterów nie doszlam – autor najpierw wprowadza rodziców bohatera, niejakich Roba (Robea?) i Julie. Wiecej nie dalam rady przeczytac, poniewaz, na swoje nieszczescie, studiowalam psychologie rozwojowa. David B posluguje sie czastka wiedzy z psychologii rozwojowej tylko po to, zeby zaraz „unaukowic” nauke i dodac komentarze o korelacji z wynikami testów IQ (które nie maja nic wspólnego z nowoczesna psychologia) oraz domniemanym wplywem neuroprzekazników. Zapewne odwolywanie sie do hormonów mialo dodac ksiazce wiarygodnosci, ale mnie kojarzy sie raczej z seksitowskimi komantarzami o kobietach i hormonach, domoroslymi wychowawcami odwolucymi sie co „burzy hormonów” oraz nieprawidlowa hodowla nierogacizny. Latwy dostep do wyników prac naukowych zamienil sie w przeklenstwo – ludzie zdaja sie myslec, ze opanowali jakas dziedzine po przeczytaniu jednego artykulu w gazecie. Niestety, wiedza Brooksa znajduje sie wlasnie na tym poziomie – choc pisze na tyle zrecznie, iz niezorientowany czytelnik przyjmie jego teorie za dobra monete. Po co macic ludziom w glowach? Brooks stosuje techniki przywódcy sekty.
A moze to miala byc biblia dla przecietnych? Bo dziennkarz (nie moge sie zdobyc na nazwanie go pisarzem) tak reklamuje swoich bohaterów. Zaczyna zachecajaco:
This is the happiest story you’ve read. It’s about two people who led wonderfully fulfilling lives. They had engrossing careers, earned the respect of their friends, and made important contribution to their neighbourhood, their country, and their world.
Aby przejsc do detali niwelujacych ewentualne kompleksy czytelnika:
And the odd thing was, they weren’t born geniuses. They did okay on the SAT and IQ tests and that sort of thing, but they had no extraordinary physical or mental gifts. They were fine-looking, but they weren’t beautiful. They played tennis and hiked, but even in high school they weren’t star athletes, and nobody would have picked them out at that young age and said they were destined for greatness in any sphere. Yet achieved this success, and everyone who met them sensed that they lived blessed lives. (podkreslenie moje)
Dlaczego wiec nie odlozylam ksiazki zaraz po tym wprowadzeniu? No bo wyczytalam na okladce, ze zapoznaje sie z „New York Times No 1 bestseller”! Sorry mate – tego kitu nie da sie przelknac. Niech sobie tam za oceanem czytaja co chca – a jak ktos ma czternascie funtów i 99 „pi” na zbyciu to niech sobie raczej kupi wznowienie Jana Jakuba R badz „Podrózy sentymentalnej”. Oswiecenie nie Oswiecenie, ale przynajmniej nowatorskie i wlasne.