szwedzkiereminiscencje

Archive for Lipiec 2011|Monthly archive page

Salon odrzuconych-Brooks

In Ksiazki on 30 lipca 2011 at 12:52

Demagogia i kit

 David Brooks / Social animal / 2011

 

 

 

Czy ktos kiedys czul sie oszukany przez ksiazke badz jej autora?

 

Wiedziona czytelniczym kanibalizmem ostrzylam sobie zeby na „Zwierze spoleczne”, który to tytul wylowilam kiedys z GW. Uwiodla mnie latwosc pozyskiwania niegdys wytesknionych, angielskojezycznych lektur – wystarczy udac sie do pani bibliotekarki z propozycja, a juz za pare tygodni w skrzynce laduje mail z zawiadomieniem, ze ksiazke nabyto i ze wlasnie na mnie czeka. Taka jeszcze ciepla, ba, niemal dziewicza – znowu te instynkty okrutnego sultana z 1001 nocy mnie poniosly! Pokaralo mnie za nie, oj pokaralo.

 

Powinien mnie zaniepokoic podtytul „A story of how success happens” – bo tak troche pachnie latwa recepta na szczescie. Tym niemniej pozycja autora, dziennikarza New York Times’a, zdawala mi sie czyms w rodzaju gwarancji. Nic bardziej blednego! Dziennikarze powinni pisac felietony w gazecie, a nie ksiazki – to sa dwie i chyba slabo kompatybilne sztuki. Brooksa dziennikarza nie znam. Brooksa pisarza nie polubilam – a nawet zrazilam sie do niego raz na zawsze. Jest niewatpliwie uzdolnionym satyrykiem i opisy zachowan, sytuacji czy poszczeglnych jednostek moglyby smialo konkurowac z biskupem Krasickim. Z drugiej strony wlasnie ta lekkosc uwodzi czytelnika i niczego nie spodziewajacy sie zostaje zaatakowany konserwatywna ideologia autora. To nie jest fair!

 

You’d would see paragon of the Composure Class lunching al fresco at some shaded bistro in Aspen or Jackson Hole. He’s just back from China and stopping by for a corporate board meeting on his way to five-hundred-miles bike-a-thon to support the fight against lactose intolerance. He is asexually handsome, with a little less body fat that Michalangelo’s David, and hair so lush and luxuriously wavy way that, if you saw him in L.A., you’d ask, “Who’s that handsome guy with George Clooney?”

 

Zaczyna sie ladnie – autor inteligentnie stwierdza, ze era potegi rozumu, zapoczatkowana Oswieceniem, dobiega konca. Stosuje jednak rozróznienie – konczy sie era Oswiecenia francuskiego, gloryfikajaca rozum. Albion glosil supremancje uczuc i ta teza nadal znajduje zastosowanie. Niestety, blizszych wyjasnien na temat tego rozróznienia brak. Podobnie jak i innych wyjasnien czy odnosników. Brooks uwodzi amerykanskiego czytelnika oczytaniem, zapewne wyjatkowym jak na przecietnego Amerykanina. W jednej z recenzji wyczytalam zachwyty, ze cytowal Stendhala – czyzby nowy snobizm? Czyli podkresla, ze z niejednego pieca chleb (bulki?) jadl – leci równo po literaturze, psychologii, socjologii i neurobiologii. Niczym z obfitego bufetu szwedzkiego palaszuje teorie czy tezy, które mu akurat pasuja. Prezentuje je na dodatek jako prawdy objawione – no nie! Odczulam wyrazny dyskomfort przez ten brak rzetelnosci naukowej i przestalam czytac.

 

Rózne rzeczy mozna mówic o studiach w Szwecji, ale trudno odmówic im zapatrzenia na nauke amerykanska. Studiujac psychologie, a pózniej socjologie uczylam sie glównie z amerykanskich ksiazek w oryginale. Podreczniki akademickie wyraznie podkreslaja, iz mozwa w nich o teoriach sformulowanych przez tego czy owego naukowca – i te teorie czasami sie wykluczaja, czy tez inaczej mówiac: zwracaja uwage na inny aspekt. Pan B podkresla swoje zainteresowanie ludzkim mózgiem i tutaj dziele jego pasje – tylke, ze ja uczylam sie budowy mózgu i „zasad dzialania” na kursie wprowadzajacym do psychologii. Jestem tylko podszkolonym laikiem, lecz z latwoscia wychwytuje cienkosci czy brak wiedzy DB. Moze zalozyl sobie ksiazke popularno naukowa – z tym, ze nauki w niej niewiele, zas populizmu po pachy. Nauke mozna wysnuc, ze Brooks do nauki stosunek ma instrumentalny i lekcewazacy – ma sluzyc wylacznie dowiedzeniu postawionych tez. Same tezy tez sa slaboscia tego „dziela”, bo nie doczekalam sie ich wyjawienia. Przeczytalam poczatek i koniec – ale w zadnej z tych czesci autor nie dochodzi do rzeczy.

 

Zaprasza natomiast na nieudolna opowiastke o fikcyjnej parze papierowych bohaterów, tytulujac sie drugim Rousseau i odwolujac do Emila. Dzielo Rousseau stalo sie podstawa nowej pedagogiki, zas dzielo Brooksa mialo start komety, azeby pózniej doznac tzw.mieszanej krytyki. Do samych bohaterów nie doszlam – autor najpierw wprowadza rodziców bohatera, niejakich Roba (Robea?) i Julie. Wiecej nie dalam rady przeczytac, poniewaz, na swoje nieszczescie, studiowalam psychologie rozwojowa. David B posluguje sie czastka wiedzy z psychologii rozwojowej tylko po to, zeby zaraz „unaukowic” nauke i dodac komentarze o korelacji z wynikami testów IQ (które nie maja nic wspólnego z nowoczesna psychologia) oraz domniemanym wplywem neuroprzekazników. Zapewne odwolywanie sie do hormonów mialo dodac ksiazce wiarygodnosci, ale mnie kojarzy sie raczej z seksitowskimi komantarzami o kobietach i hormonach, domoroslymi wychowawcami odwolucymi sie co „burzy hormonów” oraz nieprawidlowa hodowla nierogacizny. Latwy dostep do wyników prac naukowych zamienil sie w przeklenstwo – ludzie zdaja sie myslec, ze opanowali jakas dziedzine po przeczytaniu jednego artykulu w gazecie. Niestety, wiedza Brooksa znajduje sie wlasnie na tym poziomie – choc pisze na tyle zrecznie, iz niezorientowany czytelnik przyjmie jego teorie za dobra monete. Po co macic ludziom w glowach? Brooks stosuje techniki przywódcy sekty.

 

A moze to miala byc biblia dla przecietnych? Bo dziennkarz (nie moge sie zdobyc na nazwanie go pisarzem) tak reklamuje swoich bohaterów. Zaczyna zachecajaco:

 

This is the happiest story you’ve read. It’s about two people who led wonderfully fulfilling lives. They had engrossing careers, earned the respect of their friends, and made important contribution to their neighbourhood, their country, and their world.

 

Aby przejsc do detali niwelujacych ewentualne kompleksy czytelnika:

 

And the odd thing was, they weren’t born geniuses. They did okay on the SAT and IQ tests and that sort of thing, but they had no extraordinary physical or mental gifts. They were fine-looking, but they weren’t beautiful. They played tennis and hiked, but even in high school they weren’t star athletes, and nobody would have picked them out at that young age and said they were destined for greatness in any sphere. Yet achieved this success, and everyone who met them sensed that they lived blessed lives. (podkreslenie moje)

 

Dlaczego wiec nie odlozylam ksiazki zaraz po tym wprowadzeniu? No bo wyczytalam na okladce, ze zapoznaje sie z „New York Times No 1 bestseller”! Sorry mate – tego kitu nie da sie przelknac. Niech sobie tam za oceanem czytaja co chca – a jak ktos ma czternascie funtów i 99 „pi” na zbyciu to niech sobie raczej kupi wznowienie Jana Jakuba R badz „Podrózy sentymentalnej”. Oswiecenie nie Oswiecenie, ale przynajmniej nowatorskie i wlasne.

Potrzeba milosierdzia-Picoult

In Ksiazki on 29 lipca 2011 at 00:34

Jodie Picoult / Deszczowa noc / Mercy

 

Czuje sie jak kanibal – caly czas pozeram autorów i pozadam nowych ludzkich ofiar w postaci nowatorskich pisarzy. Z jednej strony pisza teraz wszyscy, z drugiej nikt nie powiedzial, ze wychodzi to literaturze na zdrowie. Albo inne porównanie: jestem jak okrutny sultan z Basni tysiaca i jednej nocy. Wladca zada co wieczór dostarczenia dziewicy – i po pewnym czasie jego zadanie staje sie niewykonalne. Dziewicy nie znalazlam, znalazlam za to Picoult. Nie nazwalabym jej Szeherezada, ale nie moze mnie oskarzyc, ze nie dalam jej drugiej szansy. Tym razem czytalam po polsku.

 

Musze wyznac, iz przeklad na szwedzki (poprzedniej ksiazki) byl zdecydowanie lepszy. Pani Katarzyna Kasterka starala sie zrobic z Mercy ksiazke sensacyjna i jej styl translatorski niespecjalnie mi odpowiada. Mysle jak „Piotrus” czyli maz Olgi Lipnskiej: ilosc wulgaryzmów adekwatny jest moze do wspólczesnej mówionej polszczyzny, lecz dla mnie sa zbedne. Nie bede sie jednak rozwodzic nad przekladem, poniewaz odwiozlam juz ksiazke do biblioteki i nie mam czym sie podeprzec. Sama Picoult jakby zabawiala sie w Grishama, opisala zbrodnie i proces sadowy; z tym, ze Grisham robi to zdecydowanie lepiej.

 

Ogólnie jest pisarka bardzo sprawna. Pól ksiazki przeczytalam ciegiem, z zadowoleniem, ze nareszcie trafilam na wakacyjne czytadlo. Nastepne pól poszlo gorzej – niestety JP nalezy do klubu 500+ (chodzi o ilosc stron). Placa jej od strony czy co? Moze ja sponsoruja koncerny papiernicze typu Stora Enso? Chetnie naslalabym na nia Greenpeace, bo tyle papieru to absolutne marnotrawstwo – 320 stron zamiast 520 w zupelnosci by wystarczylo. Dlaczego zatem ludzie zadaja sobie trud i ja czytaja? Sadze, czytenikami sa glównie kobiety. Nie dla problemów wyszczególnionych na tyle okladki. Raczej dlatego, ze Picoult serwuje opisy milosci jakby spod pióra Ani z Zielonego Wzgórza. Jedna z bohaterek ma nawet fiolkowe oczy, wiec jak mozna sie w niej nie zakochac? Mezczyzni sa wysocy i dobrze zbudowani, dokladnie 195 cm wzrostu. Na dodatek szlachetni, honorni i zawsze chetni na seks. Tyle, ze troche zagubieni i dopiero jakas niewiasta, która zagnie na nich parol wyprowadzi ich na szerokie wody szczescia rodzinnego. W nagrode czeka ja brutalny seks ze slubnym. Kobieta domowa typu „pod reka” wygrywa z przybleda o fiolkowych oczach oraz dawna flama. Flamie od pisania ksiazek maleje biust, wiec ja pokaralo za kariere akademicka. Kiedy jako nastolatka z duzym biustem byla chetna do oblapki, to otrzymala nagrode w postaci pucharu przechodniego czyli postawnego rudasa. Ale jak jej sie zachcialo szerokiego swiata, to rudas przeszedl w rece miejscowej, niepozornej florystki. Zas florystka pierze, gotuje i prowadzi dom obok pracy zawodowej w pelnym zakresie. Florystka przy kazdej okazji zwiesza sie z meza niczym powój czy bluszcz, zas pan malzonek notorycznie zapomimna o rocznicach, walentynkach itp. Wszystko by bylo dobrze, gdyby JP nie uczynila z dryblasa najwiekszego „ciacha” miasteczka oraz bohatera romansu. Kazda z czytelniczek wzdycha – gwarantuje to – do znalezienia sie z ramionach Camerona, ale jakby sie zastanowila glebiej to obudzilaby sie w ramionach pana ja-ja-i-tylko-ja.

 

Picoult, podobnie jak poprzednio, gotuje zupe na gwozdziu. Wedlug podobnego przepisu: serwuje romansowa historie, gdzie bohaterami sa zona i maz. Tym razem mnozone przez dwa, bo przedstawia dwie pary. Wielka milosc wystepuje tylko w ramach malzenstwa – teza do dyskusji. Na te opisy milosci zwabia swoje czytelniczki. Dodaje dwie uncje przypraw – poprzednio byly komiksy i Alaska, teraz Szkoci i wirtualna rzeczywistosc. Czyli cos dla milosników historii i geografii plus cos dla zwolenników nowoczesnych technik i amerykanskiej grafiki popularnej. Pod tym wszystkim, dobrze zamaskowane, przemyca problemy powazne wspólczesnego swiata: raka i eutanazje. Okraszone New Age, z naleznymi rózdzkami i krysztalami. Ze jej sie z tego wszystkiego udaje skleic dobre czytadlo swiadczy tylko o sprawnosci literackiej autorki. Troche jakby usilowala tworzyc ksiazki dla kazdej czytelniczki, nowoczesnej odpowiedniczki Jedermanna. Na takich dobrych uniwersytetach studiowala czyli kobieta zdecydowanie nieglupia – zastanawiam sie niepoczciwie czy moze cynicznie ocenila rynek i postanowila pisac ksiazki dla szerokiego grona? Ksiazki, które beda sie dobrze sprzedawac? Sama raczej puszysta, a opisuje bohaterki szczuple. Zamiast o wlasnym srodowisku zydowskim (jak czyni to z powodzeniem Woody Allen) pisze po kolei o kazdym innym. Zaklada, ze „ciemny lud to kupi”? Majac na mysli sfrustrowane panie domu?? A moze jej przeslanie o nierozerwalnosci wiezów malzenskich to jednak wplyw judaizmu?

 

Czytajac Mercy ( polski tytul wydaje mi sie zupelnie nieadekwatny) zaraz po masakrze w Norwegii nie moglam sie oprzec wrazeniu, ze dzisiaj podsadnego skazano by na smierc, zamiast go ulaskawic (udusil konajaca na raka zone). Kiedy czytam wypowiedzi polskich polityków, którzy przescigaja sie w zadaniu wprowadzenia kary smierci – bez refleksji posrednio ingerujac w polityke wewnetrzna obcego kraju – to widze wyraznie jak klimat polityczny w ostatnich latach  sie zaostrzyl. Mercy opublikowano w 1996 czyli jeszcze przed zamachami w Nowym Jorku. Do mnie ten tytul zadecydowanie przemawia – uwazam, ze czesto warto okazac wspólczucie. I za tytul pani Jodi Picoult dostaje duzego plusa.

Wojna w Rosji i lekturach-Aleksijewicz

In Ksiazki, Polskie refleksje on 24 lipca 2011 at 17:37

Czytane z polecenia: http://zacofany-w-lekturze.blogspot.com/

 

Svetlana Aleksijevitj / Förförda av Döden / 1998

 

To wszystko wina telewizji. Telewizja tylko psuje i mieli racje moi rodzice, ze telewizora nigdy nie kupili. Nie dosc, ze sni mi sie Mick Jagger, który ze mna tanczy i znienacka mi oswiadcza, iz ze mna na zawsze zostanie. Micka Jaggera nigdy nie lubilam: nie podobal mi sie ani on, ani jego muzyka. Nigdy go nie spotkalam. Wiec skad wdarl sie do mich snów? No wlasnie, zainwadowal mnie skutecznie z ekranu telewizora.

 

W ten sam sposób telewizor popsul mój odbiór Swietlany. Zacofany obiecywal mocne teksty – i moze one na swój, rosyjski sposób, sa mocne – tylko ja to wszystko juz gdzies indziej widzialam. To znaczy jezeli chodzi o wojne – ostatnie teksty, o Rosjanach po transformacji zdecydowanie bardziej mi sie podobaly. Natomiast jezeli chodzi o sama wojne i o jej konsekwencje dla jednostki, to po pierwsze odwolam sie do „Lowców jeleni”. Obejrzane parokrotnie obdzieraja ze zludzen. Do tego jeszcze pare innych amerykanskich filmów z Wietnamu czy Afganistanu i w zasadzie Swietlanka odpada w przedbiegach. O rosyjskich kobietach w Armii Czerwonej takze juz ogladalam pare reportazy. Jedyna nowatorska obserwacja, na która zwrócilam uwage, byla róznica jakosci w traktowaniu kobiet podczas drugiej wojny swiatowej i w Afganistanie (w podobny sposób opowiadaja o swojej doli zolnierki amerykanskie czy polskie). W polowie XX wieku lagodzily obyczaje; teraz staja sie lupem wojennym i to jest przykry rozwój.

 

Aleksijevitj dostala w tym roku nagrode Kapuscinskiego. Kapuscinskiego czytam do tej pory z najezona sierscia, zas Svetlana opowiada rzeczy jezace sierc, lecz juz swojone, bo opowiedziane przez innych. Niestety. Za to przyznaje jej zlota gwiazdke za feminizm czyli fokus na sytuacje, odczucia i perspektywe kobiety. No i zdaje sobie sprawe, ze SA w swojej TV amerykanskich filmów nie ogladala – zatem jej reportaze byly na pewno nowatorskie jak na ZSRR czy Rosje i ich opublikowanie wymagalo wiele odwagi cywilnej.

 

Czesc ostatnia, „Uwiedzeni przez smierc”, opisuje niedostosowanie ludzi urodzonych w ZSRR, których spotkal krwiozerczy kapitalizm nowej Rosji. Najlepszy obraz daje kobieta, której maz zarabia miliony, a ona pracuje nadal jako palacz. Boi sie, ze miliony albo przepadna, albo ze jej meza zaraz zamkna i ona znowu bedzie musiala utrzymywac rodzine. To rzeczywiscie jest mocne. Szczerosc refleksji i narracji Rosjan przyprawia o zazdrosc – bo znajomi mi rodacy, jak jeden maz, uprawiaja zbiorowe zaparcie sie starych idealów czy postaw – az mozna odniesc wrazenie, ze w PRL mieszkaly same krasno- albo ufoludki. Jeden z bohaterów reportazu snuje refleksje, które mogliby tez snuc nasi rodacy:

 

Czemuz tak ciagle nad skrajem mogily? Bo wszystko inne jest nudne. Pozwólcie nam cierpiec! To jedyne czego pragniemy. Zarabianie pieniedzy jest nudne, podobnie jak budowanie dróg czy czy cerowanie skarpetek…  ( … )   Co tez za ludzie jestesmy? Posluchajcie naszych piesni. O czy one opowiadaja?! Namawiaja nas do pójscia na smierc. Do zlozenia ofiary z naszego zycia.

 

Skad my to znamy? Pozwole sobie znowu zacytowac – tym razem z niedawnej GW:

Zauważmy, jak wyglądają ci nasi patroni z pomników. Kiliński pędzący z szablą, Mały Powstaniec z karabinem, Syrenka z mieczem. Tak Amon mógł postrzegać nasz świat duchowy. Sami desperaci na granicy śmierci i szaleństwa. Nieustanny stan wyjątkowy, sytuacja krytyczna, ciągłe rozdzieranie szat. ( …)

O Mickiewiczu prof. Kolankiewicz powiedział w końcu Amonowi: „To nasz najpotężniejszy kapłan vodou (wudu)”.

Wudu okazało się dla zespołu niezwykle przydatną metaforą. Podobnie jak motyw znikania.

– „Sztuka znikania” to także jakieś nasze spostrzeżenie na temat tej epoki – dodaje Bartek Konopka. – PRL coraz bardziej nam się wymyka, zamienia w kolorowy, plastikowy zestaw kultowych przedmiotów i obrazków. Znika poważna refleksja, zostaje moda na gadżety i trochę martyrologii z podniosłą muzyką w tle.
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75475,9974346,Wudu_i_zycie_seksualne_PRL.html#ixzz1T2JDE2dM

 

Bartek Konopka tropi to samo co SA, choc o wiele pózniej. Wiec tutaj SA dostaje palme pierwszenstwa, szczególnie ze na film BK przyjdzie jeszcze poczekac.

 

Z zupelnie innej beczki – ten weekend wyjatkowo obfituje w wydarzenia. Egzekucja dziesiatek mlodocianych Norwegów na oczach przerazonych wspólobozowiczów, tragiczna smierc Amy Winehouse oraz znalezienie przeze mnie wspanialego tekstu z niedostepnych mi „Ksiazek”:

 

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,9974648,Pale_lektury_.html?as=2&startsz=x

 

Jak to cudownie, ze ktos jeszcze, poza mna, nie upaja sie proza polskiej Jane Austen czyli Józefa Ignacego Kraszewskiego (kto go tam wie, moze mial jeszcze i inne, równie niemodne imiona?). Janusz Rudnicki prowokuje juz samym tytulem, nawiazujacym do politycznie niepoprawnego w Polsce Brunona Jasienskiego, czym sobie na wstepie moja laskawawosc zaskarbil. No i potem jedzie równo po uswieconych tradycja (i uczniowskimi lzami, a glównie zbiorowym nieczytaniem) lekturach szkolnych. Na dodatek nie sili sie na pseudonaukowy styl, tak teraz modny w prasie – im gorsza prasa, tym bardziej napuszony i pretensjonalny, ex cathedra sposób wypowiedzi. Tekst JR to ozywczy powiew na lamach polskiego parnasu literackiego. Oby to byla jaskólka wiosne czyniaca!

 

Codziennosc obnazona-Knausgård

In Ksiazki, Szwecja on 22 lipca 2011 at 14:14

Karl Ove Knausgård / Min Kamp / 2010

 

 

Przebój rynku czytelniczego w Norwegii i Szwecji. Czesc pierwsza z szesciu. Kontrowersyjny (delikatnie rzecz mówiac) tytul, który nie ma nic wspólnego z nazizmem. Walka Knausgårda to zycie, codzienna walka, zeby wstac, wychowac dzieci, napisac ksiazke, zbudowac relacje z zona. Szesc tomów o tym, co Wisława Szymborska zawarla w pierwszej strofie wiersza „Nic dwa razy”:

Nic dwa razy sie nie zdarza
I nie zdarzy. Z tej przyczyny
Zrodziliśmy sie bez wprawy
I pomrzemy bez rutyny.

 

Knausgård jest Norwegiem zyjacym w Szwecji. W ojczyznie numer jeden opublikowal, o ile pamietam, wszystkie tomy, zas w drugiej na razie dwa. W Norwegii wrzawa towarzyszyla kolejnym tomom, w Szwecji pierwszemu. Knausgård jest nagrodzony na wszystkie strony w pierwszej ojczyznie – a jego brat za okladke do wstepnych trzech tomów „Mojej walki”. Miasto rodzinne i rodzina matki sa dumne z osiagniec Knausgårda, zas rodzina ojca podala go do sadu. A czemu?

 

 

„Moja walka” to rodzaj reality show, totalnego ekshibicjonizmu. Niby ma to byc powiesc „autofikcyjna” – ale to zabieg wydawnictwa, którym chroni sie przed procesami o znieslawienie. Pierwszy, prezentowany tu tom to niemal piecset stron – z czego przeczytalam kolo polowy, a potem juz na wyrywki i sam koniec. Na tych pieciuset stronach mowa jest o smierci ojca, która to smierc stala sie dla Karla Ovego okazja do refleksji nad ich wzajemna relacja. To tak w teorii, bo w praktyce dominuja niezmiernie szczególowe opisy niektórych zdarzen z mlodosci – okresu dorastania. Rozumiem, ze dla autora kluczowe, ale dla czytelnika spoza Skandynawii opisy upijania sie nastolatków na kilkaset stron sa nieco meczace. Mam wrazenie, ze dla czytelnika miejscowego takie wspomnienia wywoluja nostalgie i identyfikacje. Na pewno pomaga, ze KOK pisze dobrze – czasami wrecz genialnie. Jakby tak udalo mu sie zagescic akcje do jakis stu stron to byloby wspaniale. Nie dosc, ze kazdy z nas prowadzi swoja walke, a na dodatek niektórzy maja bardziej pod górke niz KOK, to czytanie nader szczególowej relacji z kazdego dnia jest ponad sily normalnego czytelnika. Szczególnie, ze KOK nalezy do ludzi „co to za duzo mysla”. Zas umilowanie szczególu jest bardzo skandynawskie i w innych krajach chyba trudne do strawienia. W moich oczach ratuje go wrazliwosc i brak zamilowania do wulgaryzmów.

 

Teraz pora na ciekawostki . Bo jednak autor jest oryginalny  – napisal powiesc za dluga, co nie znaczy bez walorów.

 

1. Wbrew trendowi panujacemu w Szwecji KOK nie jest pisarzem z awansu spolecznego. Szwedzi kochaja piszace dzieci analfabetów z Anatolii czy göteborskiej dzielnicy Majorna (dzielnica rybaków i robotników). Nie ma szokujacych, tak modnych ostatnio, opisów nedzy, upadku, przemocy czy perwersji. Zycie mozna odbierac jako skomplikowane nawet jezeli nie umiera sie z glodu, robi w zasadzie to, co sie lubi i ma serdecznych ludzi dokola siebie. Idzie przeciw pradowi amerykanskiego mitu sukcesu, który zalal nasze umysly i serca. Nie pisze: mam to, tamto, owamto, bylam tam i siam. Zamiast rzeczy zewnetrznych wraca do wlasnego wnetrza, bo jego subiektywne odczucia determinuja zycie. Mnie ta postawa jest bliska.

 

2. Wbrew tabu obowiazujacemu takze w Polsce wprowadza szczerosc w opowiadaniu o rodzicach. Pisze, ze mozna zyc i dawac sobie niezle rade w zyciu czujac jednoczesnie smutek, gniew i niepewnosc (zaprzeczenie kliszy czlowieka sukcesu). Ojciec nie jest dobrym ojcem jak zawodzi swoje dzieci – nawet jezeli to ceniony nauczyciel, sam wywodzacy sie z klasy sredniej (dziadek rewizor). Czyli: zle czuc sie moga dorosle dzieci z innych srodowisk niz cytowany chetnie w Polsce „margines”. A ojciec, który nie akceptuje swojego dziecka to nie tylko ten co porzuca latorosl przy urodzeniu – to takze tata, który jest w domu, chodzi na wywiadówki, wozi dziecko na zajecia czy podwozi od kolegi do domu, gotuje obiady i kolacje. Karl Ove nigdy nie jest glodny, materialnie ma wszystko to, czego potrzebuje – a jednak fakt, ze ojciec nigdy (poza jednym razem) go nie broni w szkole odbiera jako zdrade, brak solidarnosci i szacunku ze strony ojca. Rozwód rodziców odbywa sie spokojnie, bez awantur. Bracia maja nadal dostep do obojga rodziców i ich krewnych, nie zostaja wyizolowani. Jednak rozwój alkoholizmu ojca, który prowadzi do rozwodu z druga zona, zmian miejsca zamieszkania i miejsca pracy, z finalem i smiercia w domu babci wyciska pietno. Jest niczym toczaca sie kula sniegowa i synowie czy stryj odczuwaja zupelna bezsilnosc. W dodatku na sam koniec ojciec rozpija i babcie. I znowu: rodzina w sumie kochajaca, pomagajaca sobie. Finansowo dobrze. Ludzie wyksztaceni i bywali w swiecie. Próby odwyku. Ale alkoholizm zwycieza. Na cale szczescie w skandynawskiej tradycji nie ma mlodopolskiego gloryfikowania picia i pijaków. Kanusgård nie psycholizuje i nie moralizuje: tata pije, bo pije. Kulturalni dziadkowie krzywdy tacie nie zrobili. Sympatyczna mama tez nie. Szacowny obywatel, bez traumatycznych doznan, w pewnym momencie rozpoczyna samodestrukcyjna wedrówke ku nieuchronnej smierci. Nie powoduje awantur, zaprasza syna do restauracji na dobry obiad, za kt placi. Zero zenady – a jednak koniec równie tragiczny jak u bezdomnego, bezrobotnego, psychicznie chorego z rodziny kryminogennej. Dla synów szok i tragedia – swiadectwo zaprzeczajace wygodnej dla wielu teorii „ojciec niechby pil, byle tylko byl”.

 

Z ulga oddam dzis ksiazke do biblioteki. To nastepny przyczynek do wgryzania sie kulture tubylców – który to proces poznawczy chyba nigdy sie nie konczy. „Moja walka” narobila tyle halasu, ze wstyd byloby nie zapoznac sie i nie wyrobic wlasnej opinii. Niewykluczone tez, ze efekt Knausgårda bedzie trwaly i granice obowiazujego tabu sie przesuna (pionierka w Szwecji byla Kerstin Thorvall, która opisala najpierw koszmarna relacje z matka, a pózniej zaspokajanie seksualnego apetytu kobiety w wieku srednim). Niebezpieczenstwo to opisywanie codziennosci calej chmary nasladowców, pozbawionych wrazliwosci i kultury pisania Knausgårda. Nadal sadze, ze Thorvall byla lepsza. Ciekawa tez jestem czy KOK jeszcze cos napisze? Mam nadzieje, ze nie beda to nastepne tomy „Min kamp”…

Bengalskie plotki-Lahiri x2

In Ksiazki, Polskie refleksje, Szwecja on 17 lipca 2011 at 01:18

Jhumpa Lahiri / Den indiske tolken / Tłumacz chorób (Interpreter of Maladies 1999)

Främmande jord / Nieoswojona ziemia (Unaccustomed Earth 2008)

 

Hmm- jakbym przeczytala tylko Tlumacza chorób, to bym bardzo Jhumpe chwalila (tak na marginesie: ciekawa historia z jej imieniem – to tak á propos dyskusji o znaczeniu imion). Tymczasem poczulam niedosyt i siegnelam po Nieoswojona ziemie, której nie bylam w stanie dokonczyc.

Jedna rzecz jest pewna: Jhumpa potrafi pisac. Nie lubie opowiadan, a czytalam je z zaciekawieniem. Szczególnie te dziejace sie w Indiach, jak tytulowy Tlumacz oraz Uleczenie Bibi Haldar. Natomiast opowiadnia amerykanskie z Ziemi odbieralam bardziej jak plotki o paniach i panach. Pewnie, ze pikantnie jest zajrzec do czyjegos domu od wewnatrz, ale po jakims czasie (i któryms opowiadaniu) panujaca tam atmosfera zaczela mnie dusic. Po tej lekturze zdecydowanie znielubilam bengalskich przedstawicieli klasy sredniej, którzy sciagaja (sciagali?) do Stanów. Charakteryzuje ich snobizm i obskurantyzm, brak zainteresowania krajem, w który w koncu sami wybrali na miejsce zamieszkania, brak tolerancji, zamykanie sie w getcie rodaków – mowa tu o pierwszej generacji imigrantów (bo Lahiri opisuje takze i te nastepna). Ojciec rodziny to osoba wyksztalcona, czesto po doktoracie – czyli ktos by pomyslal, ze swiatla. Ale jak widac wyksztalcenie to jedno, a otwartosc na swiat to drugie. Matka rodziny rezyduje w domu, odziana w tradycyjne szaty i spedza wiele czasu w kuchni – czesto nie znajac angielskiego. Rodzina co wakacje obowiazkowo jezdzi do Kalkuty. Niestety, nie dowiadujemy sie jak te wakacje przebiegaja – a byloby to ciekawe. Bo z tekstu wynika, ze rodzina indyjska caly czas dazy do utrzymania kontaktu – zas emigranci coraz bardziej sie oddalaja. Ten proces wietrzenia wiezów ze Starym Krajem zdaje mi sie interesujacy i szkoda, ze niewykorzystany w zadnym opowiadaniu.

Ktos w blogosferze pytal o podobienstwo z Zadie Smith i jej znakomitymi Bialymi Zebami. Podobiestwo mozeby i sie znalazlo w zdecydowanie slabszym O Pieknie – natomiast Biale zeby sa po mojemu znacznie ciekawsze. Lahiri pisze literacko, a Smith oryginalnie. Lahiri przyjmuje perspektywe od wewnatrz, od strony rodziny indyjskiej, a Smith od zewnatrz, zestawiajac styl zycia róznych etnicznosci w Wielkiej Brytanii. Smith dysponuje fantastycznym poczuciem humoru – albo tez wykorzystuje go swiadomie, dla rozladowania sytuacji, jako mniejszosc etniczna.

 

Na pewno Jumpha zasluguje na pochwale za uchwycenie zachodzacej zmiany na nowym kontynencie – w tym obraz zycia pierwszej i drugiej generacji imigrantów. Druga generacja to zakladnicy ambicji swoich rodziców, czesto obciazeni przez nich wygórowanymi ambicjami. Dopiero trzecia generacja ma szanse rozwijac sie normalnie i na wlasnych warunkach – co dotyczy rzecz jasna nie tylko Bengalczyków. Lahiri ma oko do szczególów i bystry zmysl obserwacji – niektóre z jej opisów przypominaja moje odczucia przy obserwacji naszych rodaków w analogicznej sytuacji. Emigranci tworza okrutny wzorzec, do którego rodacy powinni pasowac – i tu nie ma roznicy miedzy Bengalczykami a Polakami; rytualy kupowania samochodu, domu, biesiadowania we wlasnym gronie, obgadywanie – szczególnie jak ktos odbiega od wzorca. Okrutna prawda, ze ten wymarzony i z trudem zdobyty dom (za Baltykiem czesto na dodatek wyremontowany przez wyzyskiwanych rzemieslników z kaju) to w sumie skromna siedziba. Choc tego pierwsze pokolenie zazwyczaj nie zauwaza, zasklepione pogonia za lepszym zyciem. Ale czy to zycie aby na pewno jest lepsze?

Piszac to caly czas mysle o smierci polskich kajakarzy w Amazonii i artykule antropologa, który komentowal zderzenie naszego swiata z inna kultura. Mysle, ze dla przezycia zderzenia nie trzeba daleko wioslowac. Na dobra sprawe kazda rodzina stwarza wlasny swiat i zyje w przekonaniu, ze inni maja tak samo (jedza to samo, tak samo spedzaja czas wolny, pracuja tak samo itp.). Tymczasem nic bardziej mylacego – na prawde co kraj to obyczaj. Bengalczycy wyruszyli do Stanów po zlote runo – podobnie do wielu Polaków. Za swoje marzenia i ambicje placa wysoka cene – czesto w swoich najlepszych checiach unieszczesliwiajac wlasne dzieci. Kiedy jestem w Polsce to znajomi znajomych zadaja mi pytania, na które nie jestem w stanie odpowiedziec: Jak to sie zyje w Szwecji – czy lepiej? No bo u nas tyle tych biednych (nie, zeby wspólczula – tylko zaklócali jej widocznie widok z okna). Jak sie na te osobe popatrzylam, to sobie pomyslam, ze w Szwecji nie dostrzezono by jej dobrego samopoczucia i wzieli za…biedna. Bo na glowie miala cos nieuczesanego i jakby tlenionego, a odziana byla w blueczke „perlowa” (byla taka moda na poczatku lat siedemdziesiatych) oraz dluga spódnice w maziaki, z materialu kiepskiego gatunk – o butach juz nie wspomne. Z kolei wspomniana osoba nie mogla sie nadziwic, ze mieszkam na prawde zagranica, poniewaz nie bylam obwieszona zlotem oraz nie wypowiadalam sie autorytatywnie (co w Szwecji byloby grubym nietaktem). Inna znajoma znajomych tez pytala: no ale JAK sie zyje w Szwecji? I znowu sobie pomyslalam: to zalezy komu. Ta kobieta nie miala wyksztalcenia, nie znala jezyków, cale zycie byla „przy mezu”. No to zycie mialaby jak Bengalka u Lahiri – choc zapewne uwaza sie za „lepsza” od Hinduski. Ale zapewne wyobrazala sobie zycie takie samo jakie ma w Warszawie, tylko ze bogatsze. Moze wierzyla w wieksze schabowe?

Jak juz o jedzeniu mowa to wracam do Jhumpy. Gotowanie i opisy potraw to silna strona jej opowiadan – pisane z pasja i znawstwem. Na pewno przysparza jej czytelników. Podobnie jak opisywanie pelnych rodzin, o wyraznym podziale ról. Mozna sie z tym podzialem nie zgadzac, ale wyraznie widac, ze dla pierwszej generacji emigrantów rodzina jest zródlem szczescia i centrum zycia. Inna atrakcja to opis codziennosci. Niespieszne tempo, na które nie wszyscy moga sobie teraz pozwolic. Pochwala malej stabilizacji – ludzie zmeczeni pogonia za zyskiem, rentownoscia, dotrzymaniem deadlines, zyjacy na walizkach z przyjenoscia poczytaja o rozkoszach wolnej, usystematyzowanej egzystencji. Boharerowie opowiadan sa dosc przecietni, maja wady, mozna sie z nimi i ich klopotami utozsamiac. Lahiri raczej trzyma sie z daleka od dramatycznych wydarzen, choc w Ziemi zdecydowala sie na wprowadzenie postaci brata alkoholika. Troche mi tym podpadla, bo nawet kobiete chorujaca na raka opisala raczej jako kaprysna niz cierpiaca. Nie uzywa duzych kwantyfikatorów, nie uogólnia, nie oddaje wielkich emocji. To pani lagodna i pewnie wlasnie ta cecha czyni ja pisarka popularna.

Postmoderna do kwadratu-Doris Dörrie x 2

In Feminizm, Ksiazki on 11 lipca 2011 at 01:44

Was machen wir jetz? / 2000 oraz  Bin ich shön? / 1994

 

 

Zostane chyba najlepsza dorolozka (dörristka?) w swojej okolicy, bo mam dzisiaj do zrecenzowania nastepne dwie jej ksiazki. O samej Dörrie pisalam juz wczesniej – jedna rzecz mnie jednak zaskakuje. Ani na polski ani na szwedzki nie przetlumaczono ksiazek dla doroslych (oprócz ”Niebieskiej sukienki”). Nie rozumiem pominiecia tej autorki, poniewaz wydaje mi sie ciekawa i zdecydowanie majaca cos do powiedzenia. To kobieta piszaca dobrze, z okiem do szczególów, poczuciem humoru, zdolnoscie refleksji, zacieciem socjologicznym i darem wnikliwej obserwacji. Sa pisarze przypisani do jednego kraju, oddajacy najlepiej jego klimat. Dörrie jest zdecydowanie miedzynarodowa – widzi ludzi, ich slabostki, ambicje, kleski i losy w ten sam sposób w Niemczech, Japonii jak i w Stanach. To autorka globalna, z calym swiatem jako polem obserwacji, z dziedzictwem wielu kultur. Powinna byc uniwersalna – a tymczasem nawet w Niemczech spotkala sie podobno z mieszana krytyka. Moze jest za plodna? – z podobny zarzutem spotykal sie Boy. Zrecznie oddaje spotkania – czy tez zderzenia kultur. Swiat, który z jednej strony przedstawia szwedzki pólmisek mozliwosci, a z drugiej ogranicza nas do naszej wlasnej, uwarunkowanej kultura tozsamosci. Ukazuje eksperymenty zwiazane z próba zmiany tozsamosci: czy zwyczajny mieszcuch niemiecki moze stac sie prawdziwym buddysta? Czy gruba kobieta stanie sie szczesliwa po straceniu nadwagi? Czy bycie Niemcem wschodnim i zachodnim to to samo? Czy jestemy traktowane inaczej jezli przedstawimy sie jako mezatka, na dodatek matka malych dzieci? Jak postrzegana jest w Niemczech córka Niemki i amerykanskiego czarnoskórego? Dörrie obnaza z poblazaniem i wrazliwoscia nasza kruchosc, ulomnosc i niewielkie slabostki. Latwo sie – przynajmniej mnie – zidentyfikowac z jej bohaterkami.

 

Troche mniej udanym zabiegiem byla napisanie „Was machen wir jetz?” w pierwszej osobie, jako mezczyzna. Skadinad ciekawy eksperyment nie do konca zdaje sie wiarygodny. Powiesc przedstawia losy i rozterki Freda Kaufmana – a przy okazji kryzys wspólczesnej rodziny, jego przyczyny oraz mozliwosci zazegnania. Dzieki poczuciu humuru Dörrie nie odczuwa sie powagi tematu. Poza tym Doris dysponuje duza pomyslowoscia w kreowaniu swoich bohaterów i ich przygód: nie sa przerysowani na tyle, by stracic wiarygodnosc i ich doswiadczenia pokrywaja sie z doswiadczeniami tysiecy innych Kaufmanów w róznych krajach. Pod tymi podkpiwaniami i ironia tkwia gdziec pytania glebsze. Mamy niemal co chcemy – tylko co dalej? Czy jestesmy szczesliwsi – albo w ogóle szczesliwi? Gdzie szukac tego szczescia, skoro szczescie dzisiaj to nie jedna droga tylko setki do wyboru – a wyglada na to, ze której bysmy z nich nie wybrali, to i tak kleska. Czy jestemy na tyle uwarunkowani, ze jestesmy skazani na wlasna kulture – i na siebie? Bo co z tego, ze trawa zdaje sie bardziej zielona za plotem, skoro po sforsowaniu plotu (w dzisiejszych czasach to nie zaden wysilek) odkrywamy, ze pustke i niespelnienie zabralismy ze soba? Dörrie ukazuje znany z wlasnej pracy swiat mediów, bedacy krzywym zwierciadlem naszego rzeczywistego zycia – które to odbicie zdaje sie wielu bardziej prawdziwym niz to IRL. Was konczy sie wlasnie takim odautorskim, zlowieszczym chichotem.

 

 

„Bin ich schön” ma na okladce mojego ulubionego Mattise’a – juz za to samo duzy plus. W ogóle wydawnictwo Diogenes zagwarantowalo DD serie pieknych, malarskich okladek. W srodku zbiór opowiadan – i jak opowiadan nie lubie, to te mnie mile zaskoczyly. Nie przeczytalam wszystkich, poniewaz wymagaja dyscypliny i skupienia, a czytam glównie na plazy. Ale zaczarowaly mnie forma, sposobem obrazowania i odkrywaniem drobnych tajemnic. Dörrie musi byc mistrzem podpatrywania ludzi, gdyz wychwytuje nie tylko glówne trendy, ale takze ludzkie slabostki i drobne namietnosci. Te opowiadania sa jakby codzienne, lecz w swojej codziennosci mieszcza unikalnosc wydarzen, mysli i uczuc – sa jakby podpatrywane z ukrycia. Z drugiej strony latwo sie sobie samej rozpoznac w dylematach, przyjemnosciach, rozterkach czy namietnosciach przedstawianych bohaterek. Przyjmowane przez nie strategie i kompromisy, stosowane uniki, dokonywane wybory skladaja sie na doswiadczenia wielu kobiet. Podoba mi sie sensualizm opisów – takich jak w „Kaszmirze”. Cala ksiazka to kobieca narracja, kobiecy punkt widzenia i przezywania. Opisywane kobiety sa w róznym wieku, ale w wiekszosci reprezentuja tzw.klasa srednia. Z jednej strony tematy sa powazne, a z drugiej sposób opisywania, obfitujacy w humor, pozwala czytelnikowi wczuc sie w sytuacje bohaterki, nie oceniajac jej. Z pozoru pisze lekko, lecz zmusza do refleksji. Podprowadza czytelniczke, pozwalajac wyciagnac wlasne wnioski. Powiedzialabym, ze Doris Dörrie to autorka superinteligentna. Moze dlatego czesc krytyków jej nie lubi?

Filmowe wspomnienia

In Film, Ksiazki, Pamietnik on 1 lipca 2011 at 00:02

Z czytaniem idzie mi kiepsko. Janesh Vaidya okazal sie duzym rozczarowaniem, bo w ogóle nie bylam w stanie przebrnac nawet przez poczatek. Janesh (Janusz?) laduje wiec w Salonie Odrzuconych. Nastepna Doris D idzie mi tez wolno, wiec dzisiaj podziele sie filmami. Filmami, które mi sie kiedys spodobaly. Na poczatek jednak, dla milosniczek talentu starszego pana B, nastepny obraz:

 

 

 

 

 

  • Pierwszy film w kinie to „Zólte psisko”. Lubie filmy o zwierzetach
  • Z polskich: Ziemia obiecana
  • Z obejrzanych wczesnie: Zawód reporter (wtedy dla Gaudiego)
  • Pierwsza spokojna noc
  • Mefisto
  • Magnolia
  • filmy Toma Tykwera
  • Once upon a time in America
  • filmy z Roberten Redfordem i Paulem Newmanem – do tej pory nie moge sie zdecydowac która mi sie bardziej podoba
  • Mystic River
  • The Mother
  • Gosford Park
  • Niebezpieczne zwiazki
  • Godziny
  • Co sie zdarzylo w Madison County
  • Breaking the waves
  • Arvet (rezyseria Per Fly)
  • Brokeback Mountain
  • Into the wilde
  • Zapach kobiety
  • Pianistka
  • Biala wstazka
  • Ninas resa

 

Na pewno jeszcze o czyms zapomnialam. No i z bodajze jednym wyjatkiem ominelam filmy z listy lirael , pod wiekszoscia których bym sie podpisala.

 

 

 

A na koniec, zeby qwejsc w konwencje wakacyjna, obrazek z plazy w Mellbystand: