szwedzkiereminiscencje

Archive for the ‘Sztuka’ Category

Pustka

In Ksiazki, Sztuka on 5 Maj 2024 at 15:18

Dzis krótko, poniewaz blogów nikt juz nie czyta, a ja nie moge przejsc obojetnie obok Ottessy M. i jej „Mojego roku relaksu i odpoczynku”. Podobnie jak przy „Hyper” musialam przeskakiwac fragmenty, koncentrujac sie na akcji i watku psychologicznym, a pomijajac rozwiniety watek medyczny. Bo jak ktos sie chce uzaleznic od lekarstw, to Ottessa i jej glówna bohaterka stalyby sie naszym Cicerone. Jak to sie kiedys mówilo, tyle mnie w zyciu omija (w tym otepienie narkotykami).

Ksiazka budzi poczucie doglebnego smutku, mimo wielu humorystycznych sytuacji. Bo niczym w „Happiness”, bohaterka has it all: zjawiskowa urode, pieniadze, rozmiar ubran 32, wyksztalcenie z prestizowego uniwesytetu i snobistycznego kierunku. Niestety, az tyle i tylko tyle, poniewaz nie ma calej reszty: sensownej rodziny, sensownych przyjaciól, glupiej, ale dajacej radosc pasji, drobnych przyjemnosci czy gubiacego klaki na kanapie czworonoga. Uprzedmiotowujaca uroda daje jej prace w pretensjonalnej galerii sztuki typu „co by tu jeszcze wymyslic i drogo sprzedac”. Ale poniewaz dziewczyna ucina sobie w skladziku drzemki, wiec nawet wiecznie nieobecna szefowa zauwaza pusty fotel za biurkiem i zwalnia ja. Pozostaja kasety video i spanie, wspomagane farmateutykami wypisywanymi on-line przez nieprzytomna terapeutke. I nawet jedynej przyjaciólce, bulimicznej Revie, zycie zgotuje smutny koniec w ataku na Twin Towers.

Pozostaje egzystencjanepytanie: po co to wszystko? Niczym Barbara Niechcic mozna tylko sie pytac po co te nasze noce i dnie. Tyle osób marzy o Ameryce i o ulamku zasobów bohaterki, nie wiedzac, ze gdyby dotarli do celu, zobaczyliby pustke. Zanim rozpoczna sie bezsensowny wyscig powinny moze zadac sobie pytanie Carla Jonasa Almqvista z „Det går an”: och sen? czyli: a co pózniej?

Z innych literackich skojarzen przypomina mi sie scena z barki na Sekwanie, gdzie Ariadna zdradza Januszowi tajemnice religii, ze piekla nie ma („Slawa i chwala”). Co sprawia wiec, ze ksiazke sie czyta do konca, nie zarazajac depresja? Na pewno ladny jezyk i celnosc oddania cynizmu swiata medykamentów, nauki i sztuki oraz powierzchownosci naszych dazen. Wiarygodnie opisuje tez Nowy Jork, Manhattan, a zwlaszcza Upper East Side (gdzie kiedys mialam okazje mieszkac). Dobry opis dysfunkcjonalnych rodzin typu papa profesor. Zlosliwie celny obraz bubków, z którymi sie wiaza skadinad nieglupie dziewczyny. Bezsens glodzenia sie czy konsumpcji jedzeniopodobnych produktów. Z jednej strony pisze ktos, kto zna Nowy Jork, a z drugiej outsider, który kwestionuje dyskretny uroku sukcesu. Tak, jakby Ottessa znala utwór Niemena:

Pomiedzy – królowa przedmiescia

In Feminizm, Ksiazki, Polskie refleksje, Sztuka, Szwecja, uchodzcy, Uncategorized on 9 grudnia 2021 at 17:38
Bling-bling

Dalenglitter, powiesc o ciezkiej pracy, Wanda Bendjelloul, 2020

Odnosze wrazenie, ze przez ten drugi czlon tytulu, sympatyczna skadinad, Wanda Danusia zapedzila sama siebie w kozi róg: chciala napisac ksiazke o polskim losie w Szwecji, a stworzyla pozywke dla badaczy literatury proletariackiej. W zasadzie nic w proletariacie zlego – vide Gorki, vide London czy vide Steinbeck. Bylam na spotkaniu autorskim, stad wiem z ust pierwszych jaka byla geneza utworu. Autorka zauwazyla, iz losy dosc licznej grupy Polaków w Szwecji sa tutaj zupelnie anonimowe. Nota bene jako niewidocznych okreslil pracowników z Europy Srodkowej tegoroczny noblista, Abdulrazak Gurnah, w swoim komentarzu na temat postaw Wielkiej Brytanii i Francji przy okazji ostatniego utoniecia uchodzców w kanale La Manche. Polacy, którzy chetnie wierza w swoja fantazje oraz pawio-papuzi wyglad, zagranica najchetniej wtapiaja sie w miejscowe spoleczenstwo. No, moze prócz tych kolorowych piórek. Tytul powiesci mozna przetlumaczyc jako Bling-bling rodem z Dalen; przy czym Dalen to jedno z przedmiesc Sztokholmu. To taki idiom okreslajacy tandetna elegancje, pewnie kiedys przypisywana tzw. lumpenproletariatowi. Okreslenie wartosciujace, pejoratywne i nacechowane poczuciem wyzszosci.

Ksiazka jest w duzej mierze autobiograficzna: Bedjelloul wychowala sie w rodzinie, w której nikt nie skonczyl nawet podstawówki. Jej opowiesc wpisuje sie (znowu) w slowa Gurnaha, tym razem ze swiezej mowy noblowskiej: ze postanowil oddac glos ludziom pomijanym badz pogardzanym, którzy przeciez w swoim równoleglym do glównej narracji zyciu przezywaja smutki i radosci. Istnieja niby za weneckim lustrem i obserwujac innych, pozostaja dla nich niewidoczni. Punktów stycznych, jak to przy liniach niemal równoleglych, bywa niewiele – matka bohaterki, pragnac uczestnictwa, inwaduje swiat zamoznych mieszkanców stolicy, udajac spekulantke na horrendalnie drogie mieszkania w centrum miasta. Zamozni mezczyzni penetruja przedmiescia w poszukiwaniu podniet erotycznych. Poza tym pelna segregacja: pieniadze po jednej stronie torów metra, brak pieniedzy po drugiej. Inne restauracje, inne szkoly, inne wakacje i zajecia pozalekcyjne. Panienki zza torów au naturel, zas dziewczyny z bloków obwieszone bling-bling. Dopiero szkola srednia wymusza lekka infuzje. W mowie potocznej chetnie uzywamy pojecia budowania mostów miedzy rozmaitymi krajami czy kulturami, ale ta bardza piekna i szlachetna idea nie sprawdza sie w praktyce: potencjani budowniczy mostów zawisaja pomiedzy kulturami, tworzac wlasna subkulture.

Krytycy szwedzcy pomijaja tez, mimo zoomu na aspekt robotniczy, watek polskich mezczyzn, pracujacych w Szwecji w skandalicznych warunkach. Postac kuzyna glównej bohaterki, który spadajac z wysokosci zabija sie, poniewaz pracowal bez odpowiednich zabezpieczen przy montazu smigla elektroni wiatrowej, wzieta jest zywcem z zycia autorki. Podobnie pominieto watek oblesnego wydawcy rodem z najlepszej dzielnicy, proponujacego nastolatce z przedmiescia transkacje typu seks za nauke jazdy samochodem. Co do jednego wszyscy sie zgadzaja: mimo deklaratywnego egalitaryzmu, szwedzkie spoleczenstwo nadal nosi charakter klasowy i klase czesto sie dziedziczy. Akurat autorka „Bling-blingu” wyrwala sie z multietnicznego getta, stajac sie znana dziennikarka, blogerka i producentka filmowa o zabarwieniu feministycznym – polecam video clip Zebry Katza do piosenki „Lousy”, gdzie widac piekny Zimny Dom Kapielowy w Varberg: https://vimeo.com/370168425

Reasumujac: to niezly debiut literacki, necechowany dystansem do siebie i swoich, cieplym poczuciem humoru i znakomita obserwacja detalu. W mniej moim zdaniem udanej czesci polskiej zachwycil mnie opis babci o zlotym sercu i moherowym berecie. Szkoda tylko, ze czesc ambitnego przeslania nie dotarl do zamierzonego, szwedzkiego odbiorcy.

Bogato ilustrowana milosc w rytmie epoki

In Feminizm, Ksiazki, Pamietnik, Sztuka, Szwecja on 23 marca 2020 at 13:57

Liv Strömquist, Den rödaste rosen slår ut (Najczerwiensza róza rozkwita)

Pomine blogowym milczeniem autobiografie Baracka Obama, chociaz jest zarówno dobrze napisana, jak i wnikiwie refleksyjna. Barack dostal juz na kredyt pokojowa nagrode Nobla, a ksiazka Michelle dobrze sie sprzedala, wiec nie potrzebuje ode mnie karesów. Jakby sprawnie nie pisal, to jednak nie tak, jak mój absolutny faworyt wszechczasów i przywódca, Winston Churchill!

”Najczerwiensza róza rozkwita” stala sie dla mnie wielowymiarowym przezyciem – mozna by rzec multizmyslowym. Napisana w formie collage’u, gdzie tekst przeplata sie ze zdjeciami i komiksem, na dodatek szalenie dowcipnie. Liv to znana w Szwecji feministka, która studiowala politologie, a odnalazla sie w formie graficznej. Jej komiksowe powiesci zostale nawet zaadoptowane na scene. Mylilby sie jednak ktos, kto posadzilby ja o zabawianie salonów czy tez rozweselanie gawiedzi: Strömquist nazywana bywa folkbildare czyli, w wolnym przekladzie, edukatorka. W komentarzach powoluje sie na koreansko-niemieckiego filozofa, Byung-Chul Hana, marokansko-francusko-izraelska socjolozke Eve Illouz, opowiada o Alcybiadesie z Sokratesem, wspomina Nietschego ustami Lou Andreas-Salomé, Slavoja Zizka, Buddenbrooków, historie oswiadczyn Kirkegaarda Reginie Olsen, spotkanie Hilde Doolittle z Lionelem Durandem (któremu to spotkaniu ksiazka zawdziecza tytul), Caroline Lamb zakochana w lordzie Byronie, Jezusa, Tezeusza i Ariadne, Beyoncé, a nawet… smurfy.

nie-róze, za to czerwone i foto moje

”Prawdziwych patriotów” zainteresuje na pewno historia Eli Kawalec, modelki bieliznianej. Osobiscie szczególnie jestem wdzieczna za przezucie Koreanczyka, który pisze, jak to okreslal Boy, ”pod siebie” – czyli w praktyce nieczytalnie. Na dodatek BCH niekoniecznie wykazal sie jasnowidztwem: ”Pomimo wielkiego leku przed pandemia grypy nie zyjemy juz w czasie wirusów (wiralnym). Czas ten zakonczyl sie dzieki technice immunologicznej.” Ha, brawo BCH, popatrz tylko na COVID-19 w rodzinnej Korei Poludniowej! Ale to mala dygresja, czesciowo inspirowana kasliwym i nieformalnym stylem Liv Strömquist.

Warum kamst du, störst
meinen Lebensabend auf?
Ich bin alt (ich war alt bis du kamst);

die röteste Rose entfaltet sich,
(wie lächerlich
zu dieser Zeit, an diesem Ort,

unziemlich, unmöglich,
leicht skandalös sogar),
die röteste Rose entfaltet sich;

(niemand kann es aufhalten,
keine in der Luft liegende Gefahr,
nicht einmal das Wetter,

das die Früchte unseres Sommers zerstört),
die röteste Rose entfaltet sich,
(dem müssen sie Rechnung tragen).

Tematem ksiazki jest fenomen milosci w róznych epokach. Punktem wyjscia stala sie obserwacja perypetii sercowych Leonarda di Caprio, zmieniajacego regularnie jeden model bieliznianej modelki na drugi, przy wszystkie dosc podobne (uwaga moja). Autorka zastanawia sie dlaczego Leo nie moze sie w koncu zdecydowac na jedna z tych atrakcyjnych blondynek (Ele Kawalec?). Zeby sprawe wyjasnic galopuje przez rózne epoki z ich swoistymi pojeciami i kryteriami interpersonalnego zjawiska zwanego miloscia. Niestety, a moze na szczescie, nie dochodzi do sprecyzowania latwej recepty, z której móglby skorzystac chocby di Caprio. Spadek po epoce romantyzmu (czesciej, z mojego doswiadczenia jeszcze spotykany w Polsce) konkuruje z idealami modernizmu, wyraznie dostrzegalnymi w Szwecji. Romantyzm to: „Nieszczesna Halka! Gwaltem tu idzie“ czyli osoba dotknieta strzala Amora traci niejako rozum. Milosc oznacza wyrzeczenie siebie w imie wspólistnienia z obiektem adoracji.

z muzeum w Brukseli

Natomiast modernizm stawia wysrubowane wymagania i milosc staje sie kolejnym osiagnieciem. Jak to celnie opisuje Strömquist:

„Tak wiec dzisiaj, w czasach terapeutycznej kultury osiagniec, uwaza sie osoby, które na przyklad zostaly zdradzone, oszukane lub „nigdy nie wybrane“ za same sobie winne. (…) „Nie mialam udanego zwiazku juz od dziesieciu lat – na prawde musze popracowac nad soba!“

Why did you come
to trouble my decline?
I am old (I was old till you came);

the reddest rose unfolds,
(which is ridiculous
in this time, this place,

unseemly, impossible,
even slightly scandalous),
the reddest rose unfolds;

(nobody can stop that, no immanent threat from the air, not even the weather,  
blighting our summer fruit), the reddest rose unfolds, (they’ve got to take that into account).
Varför kom du och störde mitt förfall? Jag är gammal (jag var gammal tills du kom)

Den rödaste rosen slår ut (vilket är löjligt, vid denna tid, på denna plats)

opassande, omöjligt till och med med lite anstötligt) Den rödaste rosen slår ut

(ingen kan hindra det inget överhängande hot från luften, inte ens vädret

som fördärvar sommarens frukt); den rödaste rosen slår ut (man måste ta med det i beräkningen)
Dlaczego przyszedles
przeszkodzic w moim rozkladzie
jestem juz stara (bylam az nadszedles);

najczerwiensza róza rozkwita
(co jest smieszne
tu i teraz

niewidziane, niemozliwe
a nawet lekko skandaliczne)
najczerwiensza róza rozkwita

(nikt tego nie powstrzyma ani immanentna sila kosmiczna ani nawet pogoda,  

toczaca zarazą owoc naszego lata) najczerwiensza róza rozkwita
(innym na pohybel)
Oryginal razem z tlumaczeniami (polskie moje, szwedzkie z Liv)
Róza nieczerwona, za to foto moje

Reasumujac, w (post)modernie mamy do czynienia z ”unaukowieniem” zjawisk spolecznych, psychologicznym trendem do nieustannego analizowania siebie, zamilowaniem do rozmaitej masci ekspertów oraz ekspansja konsumeckiego spoleczenstwa. To ostatnie oznacza zachowanie racjonalnego, zwiekszajacego korzysc konsumenta, takze w relacjach w innymi (sic!). Oczywiscie, wystepuja jeszcze inne zjawiska, oferujace dodatkowe koncepcje wyjasniajace zubozenie zwiazków intymnych. Jak na przyklad narcyzm. Cytuje za pisarka, a ona za BCH: ”preferencja zrobienia sobie samemu seksownego selfie nad uchwyceniem seksownego zdjeciem partnera”. No nie! Tu poczulam sie stara; niczym H.D. (Hilda Doolittle) w tytulowym wierszu. Zeby az tak? A jednak i to z przyczyny: ”inne osoby nie sa odrebnymi bytami, ale dzialaja jedynie jako lustra do wzmacniania ego narcyza”. Voilà!

próbka humoru Liv zachowana w domowej bibliotece

Pocieszylam sie tylko, ze narcyzka chyba nie jestem, skoro przechodze katusze wystawiajac wlasne zdjecia na FB – i zdecydowanie wybieram fotografowanie przystojnych obiektów… No i uzyskalam naukowe wyjasnienie wlasnego uczucia dezorientacji, doswiadczone zeszlego lata. Tak sie zlozylo, ze krótko dzielilam mieszkanie w Kopenhadze z dwoma amerykanskimi gejami. Chlopcy mili, odstapili mi loze, ale i tak czulam sie jak powietrze, Jeden z nich rozmawial ze swoim iPhonem, szukajac noclegu w Berlinie. Drugi caly czas zachecal swoja nowa kamerke: GoPro, wlacz sie, GoPro, wlacz sie! Nastepnego dnia ten drugi opowiadal o swojej (wspanialej?) fryzurze w retrospekcji lat wielu, ilustrujac zdjeciami z komórki, niezmordowanie i monotematycznie, niezaleznie od aktualnego tematu rozmowy. To juz nie byla typowa amerykanska mieszanka naiwnosci z arogancja, to bylo sprowadzenie mnie do roli lustra, które mialo odbijac wzmocniony i upiekszony obraz nieszczesnego zapasionego narratora. Zamiast soba, mialam byc klakierem. Dziekuje, postoje!

róza nieczerwona Georgii O’Keeffe, kartka kupiona w Louisianie

I to bylo w skrócie na tyle. Madra i swietnie napisana ksiazka. Liv operuje wlasna kreska, lecz i tak przychodza mi do glowy skojarzenia z Bohdanem Butenka, nieocenionym grafikiem evergreena ”Nastolatki nie lubia wierszy”. Chetnie bym te celna i dowcipna powiesc komiksowa Liv Strömquist przelozyla na jezyk polski.

Dom wariatek – Agnes von K, Sigrid H & Nelly S

In Feminizm, Ksiazki, Przywracanie pamieci, Sztuka, Szwecja, Uncategorized on 6 marca 2017 at 23:08

Karin Johannisson ”Den sårade divan. Om psykets estetik”, 2015 (Zraniona diva. O estetyce psychiki)

divav

Spedzilam trudny weekend w domu wariatów, a wlasciwie to w domu wariatek – czyli w zlikwidowanym juz zakladzie Beckomberga w Sztokholmie. Nie dlatego, zeby mnie tam w kaftaniku i na sygnale odtransportowano, ale poniewaz ambitnie zabralam sie do kupionej na przecenie ksiazki. Autorka, Karin Johannisson, zmarla wlasnie jesienia, ku mojemu strapieniu, poniewaz bywala jasnym punktem debat telewizyjnych. Madra, sympatyczna, ladna – zajmowala sie historia idei, a zwlaszcza tej medycznej. Pewnie troche po mamie, niemieckiej studentce medycyny – a troche po tacie, profesorze jezyków nordyckich. Drugim powodem wytrwania przy tej nader ciekawej, acz chwilami meczacej lekturze, sa bohaterki opracowania: niegdys skandaliczna, dzis troche zapomniana pisarka, Agnes von Krusenstjärna (1894-1940); moja ulubiona malarka i uczennica Matisse’a, Sigrid Hjertén (1885-1948) oraz dyskusyjna laureatka literackiego nobla, Nelly Sachs (1891-1970). Pierwszej postawiono diagnoze histeria, drugiej schizofrenia, zas trzeciej – paranoja.

sigrid

Ach te diagnozy, ach te szpitale psychiatryczne, ach ci lekarze – niczym niezrealizowani badacze polarni. Bo taki Nansen wyplywal daleko Frammem, podczas gdy Freud wybral bezpieczenstwo zacisza buduaru, zeby zapuscic sie w otchlan duszy pacjentek. I czy w Szwecji moglo byc lepiej? Jak juz co, to tylko gorzej: panstwo bylo biedne, mieszczanstwo i szlachta slaba, stopien wyksztalcenia ludnosci niewielki, a wladza urzednika pantwowego nieomal nieograniczona. Ofiarami tych niewyzytych (pa)praczy bebechów stawaly sie glównie kobiety; te, którym nie w smak byla przypisywana im ”naturalna” rola malzonki i matki. Zamiast udawac przyjemne dla oka i ucha byly ”dzikie”, ironiczne, nieposluszne, chcialy sie uczyc i zawodowo pracowac. Rzecz jasna najtrudniej mialy te artystyczne i zdolne, poniewaz panowal mit meskiego (wylacznie) geniusza. Geniusz ten mógl sie spijac badz wariowac do woli, lecz diagnozowany byl i tak jako ”zupelnie normalny, choc nerwowo wyczerpany”. Tymczasem jego siostry – od pedzla czy pióra – nie tylko, ze diagnozowane byly jako chore psychicznie, to jeszcze do tego zamykane w zakladach, za przyzwoleniem meskich czlonków rodziny, a pózniej takze, za tym samym przyzwoleniem – lobotomowane. Tak zmarla elegancka Sigrid – dopóki jeszcze zyl, nota bene jej byly, maz, Isaak Grünewald, nie wyrazal zgody na lobotomie – ale po jego smierci, jedyny syn pary Hjertén-Grünewald, Ivan, zgodzil sie na operacje na zywym mózgu matki. W latach 1944-45 poddano lobotomii w szpitalu Serafimów szescdziesieciu pieciu pacjentów, przywozonych najczesciej z zakladu Beckomberga, z czego 89,23% stanowily kobiety. Z polskiego podwórka mozemy do tego dziedzictwa dodac Marie Komornicka vel Piotra Odmienca Wlasta. Oczywiscie, mozna sie pocieszac, iz kobiety o kapitale materialnym i spolecznym uniknely pulapki wariatkowa – tym niemniej rzadko która miala wystarczajaco silna pozycje. Czyli pieniadze oraz kochajaca i wspierajaca rodzine. Chorowita matka, córki Agnes nie lubila. Sigrid zostala wczesnie sierota (a obydwie wywodzily sie z elity), zas Nelly o wlas uniknela obozu koncentracyjnego, chroniac sie (na skutek interwencji Selmy Lagerlöf) wraz z matka w Szwecji . Nie musze dodawac, ze majatek rodziny Nelly przeszedl w obce, czyste rasowo rece, nie ulatwiajac im startu w nowym kraju.

Zeby nie byc goloslowna cytaty z Karin:

Siri Hustved zwracala uwage, iz mloda dziewczyna powinna otrzymac trening w alternatywnych emocjach kobiecych: zlosci, dzikosci, krzyku, bycia nieprzyjemna. W kryzysie kobiety maja bowiem tendencje do obwiniania siebie samych. Przestaja dzialac, staja sie defensywne i same siebie plasuja w kategorii patologii. ”Czulam sie szalona”, ”nie wiem, co sie ze mna stalo”. Po przekroczeniu umownej granicy kobieta moze byc zwyzywana czy tez niepochlebnie porównywana do czegos. Placzaca nazywana jest neurotyczka, krzyczaca histeryczka, okazujaca seksualnosc kurwa, a demonstrujaca jest czarownica.

Ekscentrycznosc, pretensjonalnosc, samoreklama nie mialy rodzaju zenskiego. Swiadczyly o szalenstwie.

Alternatywny rodzaj bycia kobieta zawsze oznaczal ryzyko.

IMG_2217

Dobrego Dnia Kobiet zycze wszystkim kobietom, a zwlaszcza tym alternatywnym!

Karnet zimowy

In Film, Ksiazki, Pamietnik, Przywracanie pamieci, Sztuka, Szwecja on 6 lutego 2015 at 18:53

Ostatnio nie narzekam na brak kultury w moim zyciu – choc niekoniecznie to tylko przygoda literacka.

vbg-zima-wietrzna

Bawiac w Krakowie odwiedziłam retrospektywna wystawe malarstwa Olgi Boznanskiej i zachwyciłam się przedstawiona tam galeria portretów. Wiele z nich wywarlo na mnie wrazenie nie tylko ze względów artystycznych, ale glównie ze względów historycznych. Ilez wspaniałych, acz nieco zapomnianych, postaci miała okazje uwiecznic! Jakie ciekawe i miedzynarodowe zycie wiodła i ona, i jej modele. Poza Olga zainteresowala mnie wystawa o „Micie Galicji”, o którym już parokrotnie na lamach blogu wspominałam. Wystawa ciekawa i zróznicowana, z dawnymi granicami i topografia naszkicowana pod stopami. No i kino: „Bogowie” oraz „Ida”. Oba filmy spodobaly mi się, choć każdy inaczej. Z ciarkami na plecach czekam na werdykt Oscarowego jury, podzielając z lekka obawy co poniektórych ugrupowan (dalekich mi politycznie) o wydzwiek filmu. Wczoraj pokazywano „Ide”  w tutejszym klubie filmowym, podczas gdy ja wlasciwa zwiedzałam wnetrza dwudziestotonowych pojazdów opancerzonych, w ramach związkowej wycieczki badawczej (sic!).

Skoro już o klubie mowa, to zaczal swoja tegoroczna dzialalnosc nader udatnie, pokazem znakomitego filmu Volkera Schlöndorffa, „Diplomacy”. Pomyslalam: jakzesz to teatralne – no i w rzeczy samej, film transponuje grana z powodzeniem sztuke, uzywajac tych samych głównych aktorów. Znakomici aktorzy, mistrzowska gra, przyjemność czysta i cielesna. Ze swiata dyplomacji klub przeniósł się – a także i mnie z fotelem widza widza – w cztery strony swiata (trochę jak to w bajkach bywa). Owe cztery strony swiata to sawanna Kenii, góry Patagonii, wybrzeże Indii oraz marokański Atlas. Wszedzie tam dzieci musza pokonać wiele trudności (to już nie bajka, tylko zycie) w tytułowej drodze do szkoły. Film jest w zasadzie dokumentalny, ale zamiast typowych zblizen czy wyznan obserwowanych postaci oferuje barwne panoramy, z zapierajaca dech w piersiach przyroda. Wyraznie widać fascynacje scenarzysty i reżysera, Pascala Plissona, innym kontynentami, a zwlaszcza Afryka. Piekny film.

gbg-opera-przed-2

Nastepny wieczór klubowo-filmowy spedzilam w górach, obserwując perypetie szwedzkich turystów, w tym tytulowego „Turysty”. To niedoszly konkurent „Idy” do Oscara, laureat niezliczonej ilości Guldbaggar czyli najbardziej prestizowych nagród filmowych W Szwecji. Góry piękne, bohaterowie w najwyższym stopniu irytujący. Mam teorie, iż tytul filmu nawiazuje do baumanowskiej definicji „turysty” (jako przeciwienstwa „wagabondy”), ale jak do tej pory nikt mojej tezy nie potwierdzil. Czekam z niecierpliwoscia jakie recenzje ten film zbierze w Polsce.

Klub klubem, a kino kinem. W międzyczasie skonsumowalam oba, otrzymane od firmy w prezencie gwiazdkowym, bilety – na rezyserski debiut Angeliny Jolie oraz „Birdmana”. Angeline można sobie spokojnie odpuscic – wystarczy przeczytać historie zycia głównego bohatera „Unbroken” czuli Louisa Zamperiniego. Żaden film, a zwłaszcza filmatyzacja biogramu, zycia nie przebije, koniec, kropka. „Birdman” zdal mi się zdecydowanie ciekawszy, szczególnie iż zajmuje się sztuka przez duże „SZ”. Lubiany przeze mnie Edward Norton jako kontrowersyjny acz niekwestionowany gwiazdor oraz swietna Emma Stone jako córka Micheala Keatona. „Birdman” ma w sobie cos z Fossowskiego „All that jazz”, choć konczy się o niebo bardziej optymistycznie. Trudno być starzejącym się artysta – trudno, lecz nie beznadziejnie.

gbg-opera

Zas z doznan pozafilmowych – jedna wizyta w Göteborskiej operze, na „Krystynie z Duvemåli”, skomponowanej przez chłopców ABBAsów w odległym 1995 roku. Tak na marginesie to musical jest próba muzycznego przekładu powieści Wilhelma Moberga pt. „Emigranci”. Opera zachwyca wyrafinowana kolorystycznie i oszczedna w wyrazie architektura o charakterze okrętowym, a spektakl to mila dla ucha muzyka – no i nic poza tym. Koszmarna scenografia oraz zamilowanie do zadymy par excellence czyli siwego dymu nad scena. A takie swietne techniczne możliwości ma ta scena! Tymczasem  zdecydowano się na konwencje socrealistyczna, naszemu sercu niespecjalnie droga. Brzydkie kostiumy, niemal zupełny brak rekwizytów.

m-gbg-opera

W dunskiej Lousianie pierwsza retrospektywna wystawa Pauli Modersohn-Becker oraz trzy filmy Yael Bartany. Ku własnemu wielkiem zdziwieniu wkroczylam na projekcje w rytmie mazurka Dabrowskiego. Wiele osób czyta informacje o projekcie, trochę mniej siedzi na widowni. Ale wspaniale, ze ta prezentacja przekroczyla Wisle i Odre. Jestem z tych, którzy tesknia za Zydem i czuje się wzruszona, kiedy podobnie czuje ktoś z rozproszonej diaspory Zydów Polskich. Po Bartanie miałam mniejszy apetyt na oglądanie płaskich kompozycji – głównie portretów, a zwłaszcza autoportretów, ze szczególnym uwzglednieniem aktów – Pauli M-B. Wystwa unikalna, ponieważ prezentuje po raz pierwszy tak szeroki przekrój twórczości, nota bene zakwalifikowana przez nazistów jako Entartete Kunst. Widac m.in. wpływy Cranacha, Celnika Rousseua i Gauguina, ale jak dla mnie to za plaskie i z gruba ciosane malarstwo. Podobno Picasso zainspirowal się jednym z jej obrazów. Najbardziej przypadl mi do gustu autoportret w stylu „mumijnym”, którego turkosowosci tla nie udaje się zadnym zdjęciom na necie. Uwazam, ze Boznanska lepsza, podobnie jak Slewinski czy Makowski.

paula

Zas z książek: „Matka Makryna” Jacka Dehnela oraz „Wyznaje” Jaume Cabré. Wyznam szczerze (choć nie á propos „Wyznaje”), niczym księdzu na spowiedzi, ze mateczki do końca nie zmeczylam – tak mnie ta potwora niekonczacymi się…opisami tortur udreczyla. Gdyby nie to, ze w mlodosc czytałam „Przeslawna peregrynacje Tomasza Wolskiego” pióra swietej pamięci Tadeusza Lopalewskiego, to nawet nie wiem, czy bym i tyle była pokonala. Lezy teraz odlogiem i może mocy, niczym wino najlepsze,  jeszcze nabierze? Zdesperowana (i niemal zaopatrzona w dźwig) zabrałam się do niemal osiemsetstronicowej cegly-Jaumé. Nie chce zapeszać ani sobie przyjemności psuc, ale – odpluć przez lewe ramie i odpukać – powieść czyta się znakomicie. Szwedzi jeszcze, ku mojej cichej radości, tego autora nie odkryli, zatem czuje się jak odkrywca. Wkrótce wróce do „Wolnosci” (nie mylic z „Widmem wolności” ani „Ucieczka z kina ‘Wolnosc’”) w oddzielnym wpisie – ale to zupelnie inna bajeczka. Cdn.

Letnio x 4

In Feminizm, Ksiazki, Muzyka, Pamietnik, Sztuka, Szwecja on 1 sierpnia 2014 at 20:21

Upal byl niemozebny – czytalam zachlannie ksiazki na plazy (skalistej), ale już na recenzowanie ich nie miałam ani sily, ani czasu. Czasu, ponieważ piekna pogoda przyszla po zakończeniu tygodniowego urlopu, zatem mogłam plazowac się dopiero po pracy. A po słonecznych kapielach, kapiele w podgrzanym do ludzkich temperatur Kattegacie. Zas po kapielach sloneczno-morskich codzienny koncert w Parku Zdrojowym, na białych laweczkach, a jakze. Teraz zaledwie dwadziescia pare stopni i mam wrazenie, ze marzne do szpiku kosci. Za to mózg wybudza się ze stanu hibernacji i skonczyla mi sie wymówka, ze na sleczenie przed komputerem zdecydowanie za goraco.

IMG_0997

Na dzisiaj proponuje az cztery pozycje – trochę po lebkach, bo choć ogladalnosc tego blogu, ku mojemu zdumieniu, utrzymuje się, to ostatnio tylko z rzadka widze komentarze. Nudno się pisze sobie a muzom, gdyż z zalozenia blog miał stać się centrum kontaktu z podobnymi do mnie (o co normalnie trudno). Szef kuchni dziś poleca trochę chinszczyzny: Jung Chang, Den sista kejsarinnan av Kina; niezawodna noblistkę Alice Munro, Brinannde livet; Joyo Moyes i Livet efter dig oraz lekturę dziecinstwa, Katherine Allfrey, Penny i dobra wrózka.

IMG_0983

Zaczne od tej ostatniej. Na wakacje często mam ochote zaglebic się w lekturze i zapomnieć o całym swiecie – zwłaszcza w dni deszczowe. Co prawda czytałam już wtedy Cesarzowa, ale szybko znudzily mi się szykany chińskiego dworu i zatesknilam za czyms bardziej swojskim. Penny Brown, jak brzmi tytul oryginalu, była prezentem od chrzestnej matki, pianistki. Zaplatala się w repertuar prezentowy jakby mimochodem, gdyż zazwyczaj dostawalam klasyki literatury przedwojennej (sprzed tej pierwszej wojny!), typu Pollyanna albo Jules Verne. Teraz zastanawiam się dlaczego akurat tak zapadla mi w pamięć? Chyba glównie dlatego, ze szesnastoletnia glówna bohaterka była niewiele ode mnie starsza, a już zupełnie samodzielna. Planujaca wakacje w Szkocji z jeszcze bardziej samodzielna Mojra Bret-Huttingdon. Kochałam opisy Mojry w kurtce losiowej i bryczesach, popijacej whisky, pitraszącej pod namiotem wspanialy omlet z kurkami i szybko kierującej turkusowym (!) samochodem. Ekscentrycznej, wielkodusznej damy o ostrym jezyku. No i opisy Szkocji, znanej mi wczesniej z historycznych „Porwanego za młodu”, „Katriony” oraz „Rob Roya”. Nota bene obecne czytanie szkockiej lektury miało moc sprawcza: w koncertowej muszli wysluchalam muzyki zespołu Rant, wywijajacego z zapalem na smyczkach (dwie Szetlandki i dwie Highlandki). Przy okazji natknelam się na znajomego skrzypka, który jednej Rantówce swój instrument pozyczyl. Czyli Penny i dobra wrózka ma nadal dla mnie wymiar magiczny. Warto dzieciom kupować dobre książki!

IMG_0984

Inna lektura stricte wakacyjna okazala się Joyo Moyes, otrzymana jako gratis, wraz z lipcowa Elle. Po polsku, jak znalazłam, zatytulowana Zanim się pojawiles. Wole jednak szwedzkie tłumaczenie Me before you – mniej dosłowne: Zycie po Tobie. Ksiazka sprawnie napisana; z poczuciem humoru, co akurat ważne ze względu na egzystencjalny watek główny. Autorka wykonuje pare wolt, wiec czytelnik nie jest w stanie przewidzieć rozwoju akcji. Niby Brytyjczycy wydali ostatnio tyle poczytnych pisarek, a jednak Joyo znalazła wlasna nisze. Podoba mi się, ze przedstawia na sposób równie wiarygodny osoby z różnym backgroundem. Każdy ma swoja prawde – Moyes nie stosuje tu dychotomicznego podzialu na prawde kobiet i mężczyzn; młodych i starych; robotników i warstwy uprzywilejowanej. Uniwersalne losy czy tez wspólny mianownik ludzkiej kondycji to w moim odczuciu, glówna sila powieści. Snując narracje o losach głównych bohaterów, Lou i Willa, obrazuje plastycznie zmiany społeczne, zachodzące w postmodernie. Sa przegrani – Lou, tracaca prace w kafejce oraz jej ojciec, zwolniony z fabryki. Sa tez wygrywający, jak Will, spekulujący przedsiębiorstwami. Choć na koniec to wlasnie on dokona sorti (w dobrym stylu), a wielka wygrana od losu wyciaga Lou – nie przypadkiem czy na piękne oczy, tylko kosztem pracy nad sobą oraz dobroczynnemu wpływowi Willa. A pod tym wszystkim temat trudny: kiedy jakość zycia bywa na tyle marna, ze wolno z niego aktywnie zrezygnowac? Nie raniąc zbytnio własnego otoczenia? Czy tak się w ogóle da? Moyes popelnila niezle czytadlo – ani płytkie, ani miałkie.

IMG_0980

Najlepsza, zgodnie z przewidywaniami, okazala się zawsze niezawodna Alice. Ku mojemu zaskoczeniu zdaje się mieć niedwowierzajaca prase w Polsce – albo to ja otwieram nie te artykuly, co trzeba? Osobiscie się do niej coraz bardziej przekonuje – choć niestety, nie ma co liczyc na ciag dalszy. Dear Life (Drogie zycie) zaczyna się tak znakomitym opowiadaniem (a opowiadan, z zasady, nie znosze), ze po jego przeczytaniu poczułam się juz nasycona – i musiałam ksiazke na chwile odlozyc. Trawiłam dobre pare tygodni, zanim się znowu powazylam o powrót do lektury. To jest wlasnie róznica miedzy literatura a ksiazka – ze wysublimowana, krótka forma wpija się pazurami w dusze, niczym wampir, i nie chce popuscic. Ba, jeszcze gorzej: ten wampir zlewa się w jedno własnymi odczuciami, z własnymi uczuciami – i już do końca nie wiadomo, czy Munro pisze o mnie, czy tez o kims innym. Takie odczucie towarzyszylo mi przy paru opowiadanich, choć nie przy wszystkich. Czesci, traktujaca o ludziach zbyt ode mnie dalekich, „slucha się” niczym basni o zelaznym wilku. Pisze „slucha”, a nie „czyta”, gdyż zdecydowanie mam wrazenie, ze opowiadania (no wlasnie!) Alice Munro przeznaczone sa do przekazywania w waskim gronie, tak ad hoc. Przypominają zasłyszane w dziecinstwie opowieści kobiet w różnym wieku, które podczas wspólnych wakacji, na spacerze albo przycupniete na lawce, wspominaly znanych im ludzi czy miejsca. Te wszystkie historie ludzkie charakteryzują się brakiem sensu moralnego, brakiem waznosci pojedynczego losu, brakiem logiki podejmowanych decyzji. Jednych prowadza w dobra strone, zas drugich na rozdroża. Kto ma racje? I kto to może – i ma prawo – sadzic? Ksiazka WSPA-NIA-LA!

IMG_0988

Chinska cesarzowa Cixi plasuje się gdzies po srodku. Lubie biografie, a szczególnie nieznanych mi wcześniej kobiet. Za wartość poznawcza autorka dostaje piatke. Z drugiej strony jej „poparcie” dla Cixi wydaje się trochę zbyt nachalne. Obraz Chin zawężony do ludności pochodzenia mongolskiego i Chinczyków Han. A gdzie inne grupy etniczne? Według Chang to wlasnie cesarzowa otwarla feudalne państwo srodka dla Europejczyków i Amerykanów, wbrew panującym, nieprzychylnym dla niej opiniom. Czyli ksiazka w zalozeniu miała obraz Cixi wybielić. Zawsze jednak istnieje ryzyko, ze reklama będzie zbyt nachalna i tak się trochę i tu stało. Zarówno dla samej cesarzowej, jak i pochwal dla Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony Stany rzeczywiście wypadają pozytywnie na tle agresywnej polityki imperialnych Europy, ze Szwedami wlacznie. Ciekawy okres w historii, koniec XIX i przełom XX wieku. Interesujące wycieczki w swiat eunuchów. Fascynuja, silna osobowość samej cesarzowej, która jako nastolatka została konkubina. Opisy psów pekińczyków. Dość paskudna historia wprowadzania chrzescijanstwa – zupełnie inna niż u Cronina. Jeszcze paskudniejsza historia znarkotyzowania Chinczyków opium, również przez Europejczyków – trudno czytac z czystym kolektywnym sumieniem. Autobiograficzne „Dzikie labedzie” były zdecydowanie ciekawsze. Pracy tej samej pisarki o Mao niestety nie znam. Na pewno dla nas jej ksiazki to kopalnia wiedzy o chińskich i azjatyckich uwarunkowaniach. Brakuje mi więcej informacji o zyciu codziennym innych warstw społecznych – co jedli, jak mieszkali, jak zyli. Bo biografia biografia, ale osoba portretowania musi zostać przedstawiona na tle swojej epoki. W Cesarzowej brakuje silnych postaci drugoplanowych. Trudno tez ustalić do końca stany emocjonalne – mysle, ze biograf ma trudne zadanie, ponieważ z jednej strony stara się bazować na faktach historycznych (z nieodłącznymi lukami), a z drugiej musi nadac swojemu bohaterowi zycie, aby go uczynic wiarygodnym. Tego ostatniego czynnika zabrakło – Cixi jawi się bardziej pomnikowa niż ludzka. Można powiedzieć, ze Chang przywraca Cixi utracona czesc i przedstawia ja jako produkt swojej epoki, natomiast nie udało się ukazac jej jako pełnokrwistej kobiety.

IMG_0977

Zdjecia-nie-na-temat z wystawy akwareli Larsa Lerina na wyspie Tjörn. W tym jeden malunek Krakowa!

Emilia, wnuczka Sonki –i Helene od ksiazek

In Feminizm, Ksiazki, Przywracanie pamieci, Sztuka, Szwecja on 10 lipca 2014 at 22:57

Lato, czyli długie, jasne dni na czytanie ksiazek. Podczas wizyty w Krakowie sprawiłam sobie w ksiegarni dwie zupełnie nowe: „Sonke” oraz „Bokserke”. Pierwsza, ponieważ przeczytałam wypowiedz Karpowicza w GW i jego jezyk mi się spodobal. Druga, bo już kiedyś blogozanka mi Plebanek zachwalala.

guson-atelier-malarskie

Sonke czyta się płynnie, gdyż jest to powiesc literacka, przypominajaca trochę „Bohin” Konwickiego. Wschodnie rubieże, nie do końca znane galileuszom – miejsce dla zdarzeń nie do końca realistycznych. Gdzies snuje się jeszcze mgla ballad i romansów i poetyka Kresów czy „Nad Niemnem”. W ten romantyczny krajobraz wpisuje się zycie niepiękne: biedne i brutalne. Niby stylowa, na wpól zapomniana, na wpól przemilczana historia – ale po chwili upojenia sama czynnoscia czytania błogostan zaklócily mi bolesne wątpliwości. Przypomniała mi się bowiem historia milosci francuskiej szesnastolatki do zonatego, niemieckiego czterdziestolatka. Dziewczyna mieszkala razem z rodzicami, którzy związek córki zaakceptowali, a później pomagali wychować wnuka. Niemiecki zolnierz wyruszyl po chwili na front, z którego już wiecej nie wrócil. Pragmatyczni chłopi francuscy (nie pamiętam, z którego to regionu) z sytuacja się pogodzili – nie bedac ani pod grozba pistoletu, ani nie czerpiąc dzieki Niemcowi profitów. Milosc to najwyraźniej we Francji tylko (az) milosc. A co u Karpowicza?

guston-przejazdzka-samochod

Karpowicz, zapewne zupełnie nieświadomie, dokonuje na swojej bohaterce brutalnego aktu odwetu. No bo co zawinila piekna dziewczyna, ze się w niej nie tyle panicz, co niemiecki zolnierz, zakochal? Z wzajemnoscia, czemu trudno się dziwic. Do tej pory spotykała Sonka na swojej drodze wyłącznie mężczyzn, którym była albo obojetna, albo którzy ja krzywdzili. A tu chłopak przystojny, z wykształconej rodziny. Pewnie – czego akurat autor nie definiuje – także odpowiednio wymyty, ogolony i elegancki. Patrzac z zewnątrz – ladna para z nich (by) była. A co robi pisarz? Pisarz się nad Sonka pastwi. I nie odgrywa tu roli, czy to pisarz czy tez może jej wlasni blizni, skoro historia prawdziwa podszyta. Jakby nie było, „wina” Sonki wymaga wielokrotnej pokuty, która do konca pietna z niej nie zmywa.

guston-port

Wina? Milosc, tylko ze nie we Francji (ani w Niemczech – pamiętny film z Olbrychskim i Hanna Schygulla), tylko na wschodnich polskich rubieżach. Kara? Smierc dziecka, rodziny, niewykluczone, ze także narzeczonego. Gwałt i poturbowanie, zakończone kalectwem – bohaterka utyka do końca zycia. Zycie jej darowano – tylko, ze stalo sie one nader nędzne. Dostala jeszcze jeden podarunek od losu: meza, który ja kochal i był dla niej dobry. Rzecz jasna, wojny nie przezyl. Az dziw bierze, ze pozwolonu psu przezyc! No i gdzie nam do cywilizacji? Gdzie tu chrzescijanska cnota miłosierdzia? Niemalze zabójstwo honorowe, jak – kurde – nie przymierzając, u Kurdów. Wiadomo, wojenne straty polskie liczniejsze niż francuskie. Winnych szukac by jednak wśród polityków, polozenia geopolitycznego, braku srodków i niepewnych sojuszy. Jedna kobieta winy za poległych chłopców nie udźwignie i nie odpokutuje. Mezczyzni zaczynają wojne, kobiety cierpia.

guston-spioch

Sonki synek wojny nie przezyl, ale jakby ich losy potoczyly się inaczej, to niewykluczone, iż urodziłaby jej się wnuczka Emilia, bohaterka najnowszej książki Grazyny Plebanek. Książki – dla mnie – niejednoznacznej. To znaczy, trudno mi ja zrecenzowac – niby niezla, lecz czegos mi w niej brakuje. Czyta się wartko, jednak sama powieść to jakby nie powieść, a cos miedzy pamiętnikiem a deklaracja programowa. Dużym plusem jest wspólczesna nam narracja – jakos mało teraz literatury osadzonej w terazniejszosci. Plusem (programowym?) – kobieta jako bohaterka. Mniej jednak wyrazista niż u Bator. W ogóle swiat globalnych przemian zdecydowanie lepiej Bator się udaje. Nie mogę oprzec się wrazeniu, iż entourage Plebanek sa nieostre – zresztą może tylko nieprecyzyjne. Bator stala się integralna czescia globalizacji – Plebanek dopiero aspiruje.

guston-agresja

Zaczne od własnego podwórka, czyli Szwecji. Czesc akcji „Bokserki”, odgrywajaca się tutaj, to taka Inga Lindström. Czyli jak sobie obcokrajowcy Szwecje wyobrazaja. Spektakl zaludniony aktorami polskimi, porozumiewający się po polsku i Szwecja jako malownicza, a wręcz egzotyczna scenografia. W jedynym, jedynym zdaniu cytowanym po szwedzku wystepuje blad językowy – o czym zresztą do autorki oraz wydawnictwa napisałam. Bez odzewu. Trochę to jak „bajka dla kucharek”: piękne (w domysle) Polki podbijają zagranice. Zupełnie nie ma realiów – w tym takich, które by obejmowaly polskie sprzątaczki czy polskich budowlańców. Odnoszę wrazenie, ze pisarka, mimo deklarowanego w prasie wieloletniego pobytu w Sztokholmie, w tkanke zywotna Szwecji się nie wgryzła.

guston-plaszcz

Dużo lepiej na tym tle wypadają opisy brukselskie – niestety, realizm dotyczy głównie pracy dla polskiej placówki konsularnej. Znakomite opisy feudalnych stosunków (pojawia się tez polski budowlaniec!) – nota bene dla odmiany których glówna bohaterka zadnych wysilków nie czyni. Niby wyemancypowana, ale głównie obyczajowo. Tutaj lezy sila powieści, gdyż autorka pozwala Emilii alias Lou korzystać z zycia na własnych warunkach. Bohaterka sama wybiera swoich mężczyzn i formy związków z nimi, jak również forme spędzania czasu wolnego czyli trenowanie boksu. Wiarygodne opisy uczuciowej matni, zmysłowych doznan, treningów, przekonujące portety innych adeptów boksu. Czuje się w nich autentyczne zaangażowanie oraz znajomość rzeczy. Ale jak dla mnie Emilia nie opuscila mentalnie polskiego grajdołka – typowe rozdarcie miedzy jedzeniem ciastka a trzymaniem go w spizarce. Zżyma się na obce widzenie Polski, lecz nic nie robi, żeby to widzenie zmienić. Przejawia bierny (niesmialy?), konsumpcyjny stosunek do swiata. Bierze, co jej zycie zaserwuje – w większym stopniu niż sama cos komus daje. Jej sympatie czy lojalnosc nie leza po stronie kobiety-szefa, choć pani ambasador wykazuje się madroscia. Fizycznie wytrenowana Lou jeszcze nie nauczyla się asertywności. Tkwi w poczuciu winy i poszukiwaniu „normalnych mężczyzn”, choć znajduje się w drodze, która prowadzi do wniosku, iż tzw. normalnosc nie istnieje. Pikantnie troche taki Janusz Wisniewski, choć z przekazem i literacko dużo lepsza. Ksiazka wazna jako pomost polsko-polski w zamet i rzekoma dekadencje zachodnia.

guston-malarz

Zupełnie inna jest Helene Huff – już niezyjaca Amerykanska żydowskiego pochodzenia. Tworzaca scenariusze dla raczkującej telewizji i marzaca o pisaniu. W międzyczasie czytajaca książki, w tym klasyków, niedostępnych na amerykańskim rynku. Nawiazuje zatem kontakt z antykwariatem w Londynie – i ten kontakt przeradza się się w trwajaca wiele dziesięcioleci przyjazn. Po latach kulminuje wizyta w stolicy Albionu – szczytowym punktem całego zycia Helene.

guston1

Ksiazka (to już wznowienie) ciekawa z wielu względów. Autorka posiada specyficzne poczucie humoru i zdolność krytycznej oceny. Z pasja wytrawnego bibliofila ocenia jakosc, wady i zalety wydania zamówionych lektur. Podczas, kiedy inni przeczytają piecdziesiat książek, Helene czyta jedna – po piecdziesiat razy. Jest ekscentryczna i dokładnie wie, czego chce, czego nie lubi oraz co jej sprawia przyjemność. Mimo szczupłego budżetu finansuje paczki okolicznościowe dla na wpól glodujacych Anglików, czym zaskarbia sobie ich wdziecznosc i przyjazn. Miała zresztą niewątpliwe szczęście, iż trafila na ludzi do siebie podobnych: zarówno ona, jak i oni byli skromni, zupełnie nie przejawiali postawy roszczeniowej – i los obszedł się z nimi laskawie. Wśród londyńczyków pojawili się także wyksztalceni i majętni (stare pieniądze), którzy wykazali w stosunku do pisarki szeroki gest, zapraszając na posiłki, wycieczki, sprawiając niewielki podarunki czy malując nawet portret. Trafila do klubu koneserów ksiazek i stala się jego honorowym członkiem. Nalezy dodac, ze byli to londynczycy przez epoka londyńczyków z polskiego serialu.

guston-w-wyrze

Pelna wdzięku i bezpretensjonalna lektura wakacyjna dla wszystkich milosników ksiazek, do Helene podobnych. Ilustracje pedzla Philipa Gustona, którego po raz pierwszy widzialam w Whitney w 1981.

Wiosna czytelnicza

In Ksiazki, Pamietnik, Sztuka, Szwecja on 11 Maj 2014 at 14:10

 

las-wiosennyWiele wody w Wisle uplynelo od ostatniego wpisu – czas ten jednak wypelniony byl m.in. lektura. Zlozona choroba korzystalam z dobrodziejstwa techniki, poniewaz nareszcie wylansowano app dla sluchaczy literatury. Zasada jest niezwykle prosta: w dostepnej cenie abonamentu miesiecznego mozna wysluchac tylu ksiazek, ile tylko sie zamarzy – albo zdazy. Niezdolna do samodzielnego czytania, a w zasadzie do czegokolwiek, wlaczalam „play” w komórce i mniej lub bardziej odplywalam. Dzieki temu zapoznalam sie z nastepujacymi pozycjami:

 

–         Helen Fielding, Mad about the boy (po szwedzku),

–         Chris Cleave, Little Bee (The Other Hand) (jak wyzej),

–         Markus Zusak, The Book Thiev (w wersji oryginalnej czyli po angielsku),

–         Majgull Axelsson, Jag heter inte Miriam (slucham nadal po szwedzku, z mieszanymi odczuciami, o czym ponizej).

 

Poza tym w formie pisanej po raz kolejny biografia Katii Mann oraz „Kärlekens historia” Nicole Krauss, której nie doczytalam jesienia. Rozprawie sie z tymi pozycjami w sposób bezpardonowy – czyli w paru slowach.

pierwiosnek

Fielding taka sama jak zwykle – ci sami glówni bohaterowie (Brigdet Jones i jej wierni przyjaciele), ten sam styl, ten sam humor. Z zalet: jak zwykle bystre obserwacje zmian zachodzacych z naszym zyciu, bezlitosnosc, autoironia glównej bohaterki. Konczy sie – niestety i jak zwykle – dosc mieszczansko.

 

Cleave to kolejna osoba ukaszona przez Nigerie. To juz trzecia powiesc w ciagu ostatniego roku, która o Nigerie emocjonalnie zahacza. Z typowo brytyjskim samobiczowaniem opisuje system przyjmowania emigrantów, skutki globalizacji i kolonializmu. Mocuje sie problemem odpowiedzialnosci swiata sytego i bezpiecznego za sytuacje czesci trawionych przez konflikty, wojne, fizyczna brutalnosc. Czy mozna bronic brutalnego systemu traktowania azylantów, zawiedzionych juz wielokrotnie przez wszystkie systemy? Co widoczne szczególnie wyraznie w przypadku maloletnich, jak tytulowa Little Bee. Powiesc powinno sie dystrybuowac wszystkim wyruszajacym na wakacje typu all inclusive – jako refleksje, ze za sztucznie stwarzanymi namiastkami raju gospodarze walcza o przetrwanie, a czesto tez o zycie. Ich wojny to nie tylko wojny plemienne „dzikusów”, jak chetnie chcielibysmy wierzyc, lecz czesto walka o bogactwa naturalne i wielkie (zachodnie) pieniadze.

konwalie-z-bliska

Zusak znakomicie czytany, co na pewno dodalo uroku – bo pare lat temu nie bylam w stanie przebrnac przez poczatek tego dziela. Czytany byl rewelacyjny – druga wojna oczyma niemieckiej dziewczynki na bawarskiej wsi. Komiczny i hiperrealistyczny opis zycia mieszkanców, z których jedna para decyduje sie na adopcje glównej bohaterki. Matka Liesel, komunistka, zostaje zeslana – do konca nie dowiadujemy sie dokad – i wszelki slad po niej ginie. Jedyna ostoja dziecka, a pózniej juz dziewczyny, staje sie nowa rodzina, sasiedzi, przyjaciel – a nastepnie równiez ksiazki. Mylilby sie jednak ktos, kto by oczekiwal opowiesci o intektualnych doznaniach mlodej adeptki sztuki czytania – a jak konkretnie ksiazki odzdzialaly na zycie Liesel dowie sie kazdy, który ze „Zlodziejka ksiazek” sie zapozna. Polecam!

biale-kwiecie

Axelsson denerwujaca, jak zwykle – z tym, ze miejscami na prawde dobrze pisze. Mam z nia biede, gdyz irytuje mnie nieustannie, a jednak gotujac czy prasujac wlaczam komórke i nadal slucham. Szwedów opetalo cos od paru lat i profituja (z rozmyslem uzywam takiego slowa) na drugiej wojnie i Zagladzie. Nie dalej jak w piatek obejrzalam dokumentaz o uznanym rezyserze, Larsie Norén. Ten z kolei wybral sie do ocalalego z Auschwitz francuskiego Zyda, który sie przyjaznil z Primo Levim. Norén z roztrzesionymi (alkoholizmem) rekami pyta na bezdechu jak wiele razy Samuel w Oswiecimiu mial napady porannej depresji i odmówil wstania z pryczy. O pokolenie starszy Samuel poklepuje Larsa po plecach, jakby mówiac „du courage”. Czemu pieszczoszek szwedzkiego establissmentu kulturalnego i hegemon teatralny chce koniecznie babrac sie w ponizeniu i bólu? Ten, któremu latwo (zbyt latwo?) zyc chce koniecznie wlezc w skóre ofiary, domaga sie intymnych wyznan w imie domniemanego pokrewienstwa dusz (zaluje, ze nie jestem Zydem, bo lubie Kafke, wyznaje Norén). Z tym, ze rzecz jasna, teraz latwo sie wypowiadac o nazizmie i Holocoascie, bo od lat wiadomo, kto byl bad guy, a kto good guy. Szwedzi, zamiast zmierzyc sie z wlasna polityka lat trzydziestych i czterdziestych, podszywaja sie pod ofiary hitlerowskiej maszyny unicestwienia i wyzysku. Majstersztyk! Axelsson stosuje dokladnie te sama sztuczke: jej glówna bohaterka, podajaca sie za Zydówke Miriam, tak na prawde jest niemiecka Cyganka/Romka, znajduje po wojnie przystan w Szwecji – podobnie jak niefikcyjny ojciec Görana Rosegrena, o którym pisalam niecaly rok temu. Jako stara kobieta wyznaje po raz pierwszy, iz tak na prawde nie ma na imie Miriam – czyli nie jest Zydówka. Niestety, Majgull nie moze sie powstrzymac od sugestywnych opisów perypetii obozowych, ze scenami ponizenia i okrucienstwa – jakby sie w nich lubowala. Czy to sadyzm czy masochizm? Jak lubi ostra jazde, to polecalabym jeden ze wspólczesnych konfliktów, chocby – nie szukajac daleko – obecny na Ukrainie. Ale to wymagaloby odwagi, takiej fizycznej oraz cywilnej. Zatem pani Axelsson zajmuje wygodna pozycje i krytykuje juz raz skrytykowanych. Bo czymze by na kulturalnej niwie byli Szwedzi bez Niemców?

bazant-piekny

Jeszcze dwa slowa o „The History of Love”. Jak zwykle twierdze, ze nie masz polskich patriotów nad Zydów na emigracji – tak pieknych wspomnien jak glównych bohaterów ze Slonimia nie uswiadczysz w polskiej literaturze wspólczesnej (bo Litwo, ojczyzno moja… to zdecydowanie inna epoka). Rozmawiasz z rodakami osiadlymi poza granicami kraju to zdaja sie stanowic nowe, wykorzenione plemie. Zas w powiesci Krauss, zadedykowanej dziadkom (sa ich zdjecia!), wszytsko zaczelo sie i skonczylo w Slonimiu. Powiesc niezla jako taka, ale to, co dotyka to podszyte autentycznoscia losy Zydów-tulaczy. Czyli znowu w podtekscie wojna i Zaglada – tyle, ze tutaj opowiesc jest, w odróznieniu od odtwórczych Szwedów, prawdziwa. A przy okazji zajrzalam do Wikipedii i dowiedzialam sie, ze w Slonimiu urzedowal nie tylko Michal Kazimierz Oginski, lecz takze urodzil sie Michal Marks, ten od brytyjskiej sieci Marks&Spencer.

agnes-cleve-barn

No i wiosna, jak na zalaczonych obrazkach. Oprócz wiosny wystawa retrospektywna malo znanej tutaj, rodzimej modernistki Agnes Cleve.

m-agnes-c2

Ptica-szczeglica – Tartt

In Ksiazki, Sztuka on 23 lutego 2014 at 14:42

Donna Tartt / Steglitsan / Goldfinch / Szczygiel / 2013 / 782 strony

szczygiel

Po zakonczeniu lektury „Szczygla” zajrzalam na net, zeby skonfrontowac wlasne wrazenia z tzw.profesjonalna krytyka – i porazka totalna! O czym ci ludzie pisza? Czesc myli fakty, wiekszosc narzeka na dlugosc powiesci. Czyzby krytycy literaccy nie mieli juz czasu ani ochoty na czytanie?

 

Los, który zetknal glównego bohatera „Szczygla”, Theo (Teosia?), z mistrzem zycia, Borysem (o nim troche dalej), w napadzie zlosliwosci zeslal mi na towarzysza podrózy do pracy osobe o zupelnie innych zainteresowaniach. Lagodnie rzecz ujmujac. Zajadlego rasiste, który jednak – jak sadze – nakarmilby glodnego, niezaleznie od koloru skóry. Mój towarzysz podrózy nie ma guzika „wylacz” i buzuje energia juz od godzin wczesnoporannych – badz póznonocnych, jak bym je okreslila. No i co nowego – wita mnie juz w drzwiczkach samochodu. Czytam ksiazke. I co, dobra? Dobra. No, a czemu dobra? Aaa, podoba Ci sie, bo jest o ludziach takich, jak Ty. Niezla recenzja mu wyszla. Zdecydowanie lepiej wycelowal niz profesjonalisci

carel-fabritius

Przede wszystkim piekna okladka. Wygladajacy spod oderwanego papieru pakowego ptaszek sportretowany zostal przez ucznia Rembrandta, niejakiego Carela, zwanego Fabritiusem czyli Ciesla. Papier oslania obraz, który – na skutek akcji opisanej w powiesci – na czas nieokreslony zniknal ze scian muzeów. Przechowywany czasowo w oblóczce poduszki, zamiast fachowo (czego tez sie dowiadujemy za posrednictwem Tartt) w przezroczystym papierze, opakowanym warstwa plastyku z bablami. Mroczny przedmiot pozadania, szantazu i porachunków gangsterskich. Okladka sygnalizuje temat lektury: milosc do sztuki i rezonans, jaki w nas sztuka wzbudza. W kazdym jakies inne dzielo – najwazneijsze, zeby odnalezc cos dla siebie. Ulotnego – niczym szczygiel – którego ktos uwiazal, zeby zatrzymac na zawsze.

 

Poza sztuka ksiazka traktuje o tradycji – czy moze tesknoty za tradycja. Ta, która drzemie w starych przedmiotach: przez kogos i dla kogos zaprojektowanych, nad których ocaleniem pracuja restauratorzy mebli. Tradycji zamierajacego rzemiosla. Tradycji wynaturzajacych sie rodzin (manhattanska rodzina Babour, Pippa i jej krewni, niekoherentna rodzina Theo). Krytycy po obu stronach narzekaja na nadmiar szczególów konserwatorskich – jak moga? Zareczam, iz nigdy nie bywali w domach krakowskich, z nieodlaczna wielka szafa w przedpokoju. A na szafie niezliczony zbiór butelek i starych gazet. Tartt pisze o Manhattanie. Ja czytam: Stare Miasto Krakowa. Domy pelne ksiazek. Mama Theo, oszczedzajaca na lunchu, zeby miec na muzeum. Jakbym sama siebie widziala. Mieszkalam krótko na Upper East Side, wszytskie oszczednosci przeznaczajac na wstep do muzeów. W tym MoMA, zwanego wtedy jeszcze MMA (to tu odgrywa sie wstepna, najbardziej dramatyczna scena Szczygla).

MoMA

Nastepny wymiar to wymiar ludzki. Szerloki Holmsy krytyki wytropili Dickensa, przy czym odetchneli, jakby wykonali kawal dobrej roboty. Jakis wnikliwiec dogrzebal sie nawet Balzaka, nota bene zupelnie nieznanego uczniowi szwedzkiemu. I zrobili z Tartt nostalgiczna idiotke, zafiksowana na XIX wiek – w podtekscie: nic nowego nie wymyslila. Szukaja ze swieca analogii z Oliwera Twista – a fe! Mistrzostwo powiesciopisarki polega na polaczeniu tradycji dobrej literatury dawnej z przenikliwa i bolesna analiza ponowoczesnosci. Wlasnie o nas, wspólczesnych traktuja m.in. ostatnie strony, do których byc moze krytycy juz nie dotrwali. Bije sie sz myslami, ale chyba nie zamieszcze stosownego fragmentu. Po pierwsze, bylby za dlugi; po drugie czuje sie niepewna wlasnego kunsztu translatorskiego – tak pieknie autorka to napisala! Tartt stawia podstawowe pytania: kim jestem? Jak mam zyc? Co jest dla mnie najwazniejsze? Jak dokonywac wyborów? Czym jest zycie? Czyli pytania i refleksja, których notorycznie brakuje wspólczesnemu konsumentowi zycia. Inteligentnie poituje tez „odpowiedzi” zachodniegu ruchu masowego uzdrowienia – i tu pokusze sie o cytat:

 

Skad mozemy wiedziec, co jest dla nas dobre? Kazdy psycholog, kazdy doradca d/s kariery, kazda ksiezniczka u Disneya zna odpowiedz: „Badza soba sama.” „Idz za glosem swojego serca”.

Tymczasem natrafiam na problem, o wytlumaczenie którego chcialbym kogos poprosic. Co, jezeli serce moje nie jest godne zaufania? (…) Nie chce pilnie udac sie sciezka cnoty, wiodacej ku normalnosci, rozsadnym porom, regularnym wizytom u lekarza, stabilnym relacjom z ludzmi i przewidywalnej karierze zawodowej, gazeta i brunch w niedziele, wszystko, co obiecuje, iz stane sie w jakis sposób lepszym czlowiekiem? A moze lepiej, niczym Borys, rzucic sie smiejac, na leb, na szyje, w otchlan nastepnego, wabiacego nas szalenstwa?

 

I tu wkracza na scene Borys.

 

Summa summarum Tart jakby wystawiala laurke posrednio Polakom, poniewaz mama Borysa byla Polka z Rzeszowa. Tata byl Ukraincem (co nie przeszkadza krytykom nazywac Borysa Rosjaninem!). Mimo wszystkich swoich negatywów: alkoholizm od dziesiatego roku zycia, nieustabilizowana sytuacja rodzinna, narkotyki i gansterka, Borys wydaje sie przechodzic sucha stopa przez rozmety zycia –a przy okazji podaje pomocna reke takze i Theo. Ba, nie tylko potrafi przetrwac – jego aktywnosc sprawia, ze odnosi sukces za sukcesem. Nie wiem, kogo autorka poznala – pewnie kogos starszego pokolenia, ale Borys spiewa sobie: aaa, aaa, byly sobie kotki dwa. Poza tym mówi do swojej dziewczyny „Kotku”, co dosc smiesznie wyglada w wersji obcojezycznej. Czasami wtraca cos po polsku, czasami po ukrainska badz rosyjsku. Ku mojemu rozczarowaniu krytycy nie docenili watku polskiego pochodzenia Borysa. A tymczasem to Borys jest pelnokrwistym królem zycia i panem ponowoczesnosci.

tartt

Co jeszcze? Jako przykrywka do rozwazan filozoficznych posluzyla sie Tartt watkiem sensacyjnym. Dosc zreszta udatnym, choc na szczescie nie dominujacym. Ale to nie dzieki niemu dobrze sie czyta – pisarka niezwykle zrecznie prowadzi akcje, rysuje postaci jak zywe, nie wspominajac juz o wnetrzach czy entourege’ach (jak dla mnie wspanialych, jak dla krytyków „o 300 stron za dlugich”). Pelno tez pólcieni, zatrzymanych klatek filmu, zmyslowych wrazen zapisanych w pamieci. Wprowadza osoby czyniace dobro – i to osobom, które potrafia to docenic (stad m.in. oskarzenie o dickensyzm). W mojej czesci swiata bezinteresowna zyczliwosc generalnie nie istnieje, wiec sobie przynajmniej poczytalam, ku serca pokrzepieniu. Duzo tez odniesien nie tylko do sztuki, ale takze literatury swiatowej – od tej dawniejszej (Proust, a jakze) po wspólczesna (Stieg Larsson). Powiesc osoby inteligentnej i kulturalnej dla osób inteligentnych i kulturalnych? Jakkolwiek by to pretensjonalnie i staroswiecko nie brzmialo, taka chyba jest kwintesencja esencji.

 

Czytac koniecznie!

Gdzie ci mezczyzni?-Malczewski

In CK Monarchia, Ksiazki, Przywracanie pamieci, Sztuka, Szwecja on 25 stycznia 2014 at 23:48

Rafal Malczewski / Pepek swiata

 stepowski-mlody

Kochani, cuda sie zdarzaja, nie tylko raz do roku – i na pewno nie tylko kolo Wielkiej Nocy. Przylecial do mnie z wizyta znakomity malarz, pan Rafal, wyekspediowany przez nieoceniona Lirael – niech zyja blogozanki! W dodatku zaopatrzyla go na droge w niemal przedwojenny torcik wedlowski, zeby nie wpadal w dluzsza goscine z pustymi rekoma. Po torciku nie ma juz nawet okruszynek, ale z panem Rafalem nadal sobie milo przy herbacie gawedzimy. Zazwyczaj ja leze na sofie, zas Rafal na…stole. Lirael – dziekuje raz jeszcze!

 

O samej ksiazce napisano juz wszystko – ja dorzuce ino tylko garsc refleksji postlekturowych.

 stepowski-starszy

Refleksja numer jeden: imponuje determinacja oraz odwaga podazania za glosem serca postaci opisywanych przez Rafala Malczewskiego. Zakopianczyków z wyboru – i  mimo wszystko. Nie tylko gawedziarzy, lecz takze ludzi czynu. Kobiet i mezczyzn, tworzacych dosc egzotyczna mieszanke.

 halden

Refleksja numer dwa: dla mnie to tematy bliskie. Opisywany w ksiazce Mariusz Zaruski to patron mojego szczepu harcerskiego. Cala szkole srednia udawalam sie jesienia na rajd Zaruskiego, z tradycyjna wizyta na cmentarzu na Pekowym Brzyzku, chodzeniem po Tatrach, a nastepnie przejsciem w Gorce.

 mto-ovning

Refleksja numer trzy: ksiazka zawiera sporo fotografii. Patrze sobie na nie i zastanawiam sie gdzie sie podziali ci eleganccy mezczyzni? Siedzacy nieskrepowanie przy stolikach lokali, zarówno przyczesani, jak i wysportowaniu? W dobrze skrojonych tweedach? Dla zilustrowania, o co mi chodzi, pozwole sobie wkleic wspomnienie w dziecinstwa – zdjecia meza mojej chrzestnej matki. Mezczyzny zawsze eleganckiego, mówiacego ze swada, dobrze wyksztalconego i wychowanego. Ech, gdzie ci mezczyzni?

  MTO-alla

Na deser zdjecie z norweskiego Halden, dokad wybralam sie ze stowarzyszeniem SKS ogladac reaktor doswiadczalny oraz centrum MTO.