Podobal mi sie nastrojowy film „Red violin” z 1998 roku – miedzy innymi dzieki kreacji charyzmatycznego i rudowlosego (niczym tytulowe skrzypce) Jasona Flemynga. Mniej spodobalo mi sie, ze Jaume Cabré wykorzystuje podobny watek jako osnowe swojej ksiazki.
Bo z „Wyznaje” to bylo tak, ze dostalam powiesc w prezencie gwiazdkowym od zachwyconej autorem kuzynki. Szwedzkie tlumaczenie nie istnieje, zatem stworzono mi niepowtarzalna okazje zapoznania sie z czyms swiezym. Zaczelam lekture, wciagnal mnie barwny swiat intensywnych przezyc i egzotycznych miejsc, sporo sie usmialam – no i na koniec nic wlasnie. Sama siebie pytam, co mi z tej ksiazki zostalo – i nie pozostalo mi z niej nic. Abstrahujac od powtórzenia (skopiowania?) watku skrzypiec z Cremony, nie podoba mi sie równiez zerowanie na watkach oswiecimskich. Jakas morbidyczna pora nam nastala, kiedy domy mody lansuja ubrania wzorowane na pasiakach obozowych – nie dalej jak dzisiaj slyszalam o wypuszczonym wlasnie na rynek przez Urban Outfitters materiale w pasy, z rózowym trójkatem stygmatyzujacym homoseksualistów. Wczesniej jakas sieciówka zaliczyla podobna wpadke. Majgull Axelsson w „Nie mam na imie Miriam” takze przyswoila sobie Auschwitz. Globalizacja watków stala sie powszechna – nie tylko wszyscy jestemy Charlie, ale i wszyscy jestesmy wiezniami obozów zaglady. Gdzie Rzym, a gdzie Krym – ciekawa jest Barcelona pana Cabré, interesujacy jest (wlasnie) Rzym. Sródziemnomorska sceneria wystarczajaca na ramy powiesci, która by sie zawarla w polowie objetosci obecnej (cegla na niemal 800 stron). Po co koniecznie Antwerpia, Oswiecim, Tybinga, Paryz, Londyn, Cremona, Tallin i jeszczie wiele, wiele innych miejsc. Kompleksy parweniusza? Czyzby sie obawial, ze Hiszpan piszacy o Hiszpanii nikogo by nie zainteresowal?
Cabré ma latwosc pisania i kreowania postaci, niczym Stig Larsson – i staje sie ofiara szybkosci oraz sprawnosci wlasnego pióra. Opowiada wartko, inteligentnie, dowcipnie. Bryluje znajomoscia kultury starych mistrzów: filozofia, muzyka, malarstwo, rekodzielo, antyki, literatura i jezyki – you name it. Nie daje czytelnikowi ani chwili wytchnienia, zagadujac go i zabawiajac na smierc. Wystarczylby sam watek glównego bohatera, bez „obowiazkowego” ostatnio watku kryminalnego – w dodatku wielokrotnego. Wyjatkowy przyklad na „overdo” albo, jak czesto mawiaja Szwedzi: mialo byc swietnie, a wyszlo…jak zwykle. Dobra zabawa, póki sie czyta. A potem – wielka cisza. Stoner zaznaczyl sie o wiele mocniej w mojej swiadomosci, przekazujac to samo: wszystko to marnosc nad marnosciami. Warte zachodu sa wiedza i milosc, a zycie jak to zycie – w malo malowniczy sposób i tak dobiegnie konca.
Na okrase i pocieche dla wielbicielek autora wklejam dowcipny, lekko absurdalny, fragment – jeden z wielu, nad którymi parsknelam smiechem. Cudownie ozywcze bylo równiez pojawianie sie w najbardziej nieoczekiwanych momentach, niczym greckiego chóru starców, dzielnego szeryfa Carsona oraz Czarnego Orla, wodza plemienia Arapaho. Przy okazji eloge dla tlumaczki, pani Anny Sawickiej!
Zatrzymalismy sie przed drzwiami auli. Objal mnie zawstydzony, powiedzial dziekuje, przyjacielu i wprowadzil do srodka, gdzie trzydziesci procent z setki zgromadzonych uczestników seminarium poswieconego lingwistyce i filozofii ze zdziwieniem spojrzalo na dziwna kobiete, niejaka Ulrike Hörstrup, lysa i z wydatnym brzuszkiem, która nie miala w sobie ani grosza kobiecosci. W czasie gdy Adrian porzadkowal w glowie koncepcje, których nie miala, Johannes Kamenek przypomnial obecnym o problemach zdrowotnych profesor Hörstrup i przekonywal, ze spotkalo ich szczescie w postaci profesora Adriana Ardevola, który bedzie mówil o…który teraz zabierze glos.
* W znaczeniu: jeszcze nie barok, ale juz blisko