Lisa Scottoline / Dirty Blonde / 2006 – audio
Amy Chua / Bojowa piesn tygrysicy / 2011
Czas leci – z lata w piatek, po gwaltownej (ba, wrecz brutalnej) burzy, nad ranem w sobote zrobila sie jesien. Zimno, wilgotno i niskie cisnienie – az strach wychodzic z domu i tylko mozna zasnac nad ksiazka. Pozostaje wiec pisanie. A nazbieraly mi sie dwie ksiazki do zreferowania, z czego jedna to audiobook i kryminal. Druga to bestseller drukowany. Obie autorki to Amerykanki, zupelnie ze soba nie zwiazane. Nie ich wina, ze urzadzilam sobie amerykanski i kobiecy tydzien czytelniczy.
Wyobrazam sobie zycie bez kryminalów, ale przy sniadaniu, gotowaniu czy na spacerze bywaja niezastapione. Blond zdzira (tlumaczenie moje – pozycja nie przetlumaczona nawet na francuski czy wloski i nie bylo z czego sciagnac) przetestowalam przy prasowaniu. Pierwszy krazek zapowiadal najbardziej banalna z fabul, lecz pod sam koniec powiesc wystartowala, porywajac mnie ze soba.
Glówna bohaterka to sedzia Kate: mloda blondynka pochodzenia robotniczego. Singelka i przyjaciólka prawniczki z autystycznym dzieckiem. Wydawaloby sie istna podpora spoleczenstwa i kobieta doskonala – tak tez ja widzi Graham, od którego, na zachete, dostaje bransoletke od Tiffaniego. Niestety dla mieszczanskiego Grahamka Kate spedza niektóre wieczory w sposób, powiedzmy to jasno, niekonwencjonalny. I w tym momencie powiesc nabiera rumienców, nudna akcja przyspiesza, a ja, wciagnieta, slucham dalej. Kate z najlepszej uczennicy w klasie sedziowskiej zamienia sie w czarna owce, ledwo uchodzi z zyciem, co jednak owocuje poznaniem mezczyzny sprawdzonengo w akcji. Kate niemal sie poddaje presji otoczenia i daje zapedzic w kozi róg, ale w koncu podejmuje walke – zebyw finale zetknac sie oko w oko z zabójca. Sama zupelnie nie poodejrzewalam KTO zabil – czyli zaskoczenie i duzy plus dla autorki. Chwilami sentymentalne dluzyzny, które jednak mozna zdzierzyc.Ciekawe realia sadowo-prawne. Dobre uchwycenie wspólczesnosci z reality shows. Wydzwiek feministyczny, co dla mnie jest pozytywem. Zupelnie niezle jak na kryminal; i owszem, owszem.
Druga ksiazka to w sumie szmira, czyli wartosc poznawcza zdecydowanie dominuje nad nieistniejacymi walorami literackimi. Czytalam powodowana zadza odwetu i mialam nadzieje doczytac sie na koncu, iz Amy Chua zostala przez los, zycie czy tez swoje dzieci pokarana. Moje nadzieje zostaly czesciowo spelnione.
Czy mozna pracowac jako profesor na renomowanym uniwersytecie i jednoczesnie byc bezdennie glupia? Ksiazka AC daje odpowiedz: i owszem, tak – vide autorka. Wiele osób zirytowalaby juz jako osoba czy matka, ale mnie rozjuszyla zupelnie motywujac swoje zachowanie dosc dowolnie interpretowana „etnicznoscia”. Jak sama wyznala, AC uczy sie wszystkiego na pamiec (co wystawia nienajlepsze swiadectwo amerykankim uniwersytetom) i nie zna takiego pojecia jak szczescie. Jej caly zycie zdaje sie oszalalym biegiem w tunelu, w który ja wpuscilo – w jej mniemaniu- chinskie pochodzenie. Tymczasem Amy urodzila sie i wychowala w USA czyli byla najwyzej imigratka w drugim pokoleniu czy tez czystej krwi Amerykanka. Sedno sprawy jednak w tym, iz Amy sie z Amerykanami nie identyfikuje – identyfikuje sie za to z blizej nie sprecyzowanymi „Chinczykami”. Którzy nie sa Chinczykami z Chin – tych bowiem odczuwa jako obcych i jako obca bywa przez nich traktowana. Stany wyhodowały zmutowana odmiane Chinczyka, a wlasciwie Chinki.
Cale zycie Amy przebiega pod wezwaniem, zeby pokazac Amerykanom, których cywilizacje i kulture nazywa zachodnia, ze sa gorsi od Chinczyków. Mieszkajac w Stanach, które przeciez sa konglomeratem rozmaitych kultur, wrzuca te kultury do jednego wora i potepia je w czambul. Az samo nasuwa sie pytanie: no to po co ona tam mieszka? Na ile moze byc poczytana za inteligentna podjeta przez nia próba pokazania Amerykanom, ze ona jest od nich „lepsza”? Zdecydowanie musza przesladowac ja kompleksy i przekonanie o wyzszosci kultury Zachodu, skoro decyduje sie pchnac swoje dzieci na sciezke kariery muzycznej. Jej snobistyczna natura nie rozwazala nawet nauki gry na jakimkolwiek tradycyjnym chinskim instrumencie – postawila na fortepian i skrzypce oraz repertuar klasyczny. Nauka gry nie wlasna, nie dla siebie czy wlasnej przyjemnosci – lecz dla swoich córek. Z obowiazkowymi cwiczeniami po pare godzin dziennie. Z wymogiem samych piatek (szóstek) w szkole! Najwyrazniej nie czytala „Pianistki” ani nie ogladala „Czarnego labedzia” – nie rózni sie bowiem od zadnej z pokazanych tam matek. Wyzywajac swoje córki, terroryzujac je, nie pozwalajac na przyjemnosci dostepne ich rówiesnikom i umozliwiajace integracje w grupie AC testuje wytrzymalosc psychiczna i fizyczna progenitury. Z jednej strony mówi z szacunkiem o rosyjskiej szkole nauczania fortepianu, a z drugiej rezygnuje z tak szkolonej nauczycielki po jednym razie. Niby sadzi, ze Bartoka najlepiej graja Wegrzy, ale uwagi wegierskiej pedagog uwaza za bezczelne i niepotrzebne. Wlasni chinscy rodzice zwracaja uwage, ze przeholowala, a ona dalej brnie w niezrozumiala „chinskosc”. Az w koncu jedna z córek urwala sie ze sznurka i zaczela grac w tenisa, nie dajac sie maniakalnej Amy wsadzic do nastepnej stani wyscigowej.
Ksiazka ta ma jednak pewne walory. Po pierwsze ukazuje trudnosci z jakimi boryka sie pokolenie imigrantów drugiej generacji. Pani Chua maltretuje wlasne dzieci, podczas gdy islamscy chlopcy w Londynie lgna do mully Omara – wszystko to w poszukiwaniu tozsamosci. Na pewno problem wazny w czasach ogólnoswiatowej migracji i globalizacji. Drugi walor to obnazenie slabosci wychowania typu laisser faire, które nie zawsze pozwala wychwycic czy rozwinac talent dziecka na czas. Jakby jednak, zamiast katowac wlasna rodzine, zapisala sie na kurs psychologii rozwojowej, to dowiedzialaby sie, ze model autorytarny oraz laisser faire, konsekwentnie stosowane przez rodziców, prowadza dokladnie do tych samych rezultatów! Zas model laisser faire powstal wlasnie w opozycji do autorytaryzmu – budowaly go osoby, które wychowywane byly hierarchicznie (chinskie uczenie sie na pamiec nie odbiega tak bardzo od zajec w jesziwie czy szkole koranicznej). Problem jednak w tym, ze model Amy nie pasuje do zadnych z tych pojec – to model osoby o zaburzonym poczuciu wlasnej wartosci i sklonnosciach sadystycznych. Okrucienstwo nie moze prowadzic do niczego dobrego – najchetniej zapoznalabym ja z pogladami Janusza Korczaka. Albo wyslala do obozu pracy w Chinach, skoro tak podziwia chinskie metody wychowawcze. Najgorzej, ze cale to zamieszanie chyba dlatego, zeby sie wylansowac i „zablysnac” w mediach. W najwyzszym stopniu niesmaczne. Chua korzysta z rozwinietej demokracji, która pozwala jej na wlasne metody wychowawcze – natomiast innym narzucilaby chetnie swój model czyli te demokracje zlikwidowala. Paskudna baba, slaba ksiazka.