szwedzkiereminiscencje

Bengalskie plotki-Lahiri x2

In Ksiazki, Polskie refleksje, Szwecja on 17 lipca 2011 at 01:18

Jhumpa Lahiri / Den indiske tolken / Tłumacz chorób (Interpreter of Maladies 1999)

Främmande jord / Nieoswojona ziemia (Unaccustomed Earth 2008)

 

Hmm- jakbym przeczytala tylko Tlumacza chorób, to bym bardzo Jhumpe chwalila (tak na marginesie: ciekawa historia z jej imieniem – to tak á propos dyskusji o znaczeniu imion). Tymczasem poczulam niedosyt i siegnelam po Nieoswojona ziemie, której nie bylam w stanie dokonczyc.

Jedna rzecz jest pewna: Jhumpa potrafi pisac. Nie lubie opowiadan, a czytalam je z zaciekawieniem. Szczególnie te dziejace sie w Indiach, jak tytulowy Tlumacz oraz Uleczenie Bibi Haldar. Natomiast opowiadnia amerykanskie z Ziemi odbieralam bardziej jak plotki o paniach i panach. Pewnie, ze pikantnie jest zajrzec do czyjegos domu od wewnatrz, ale po jakims czasie (i któryms opowiadaniu) panujaca tam atmosfera zaczela mnie dusic. Po tej lekturze zdecydowanie znielubilam bengalskich przedstawicieli klasy sredniej, którzy sciagaja (sciagali?) do Stanów. Charakteryzuje ich snobizm i obskurantyzm, brak zainteresowania krajem, w który w koncu sami wybrali na miejsce zamieszkania, brak tolerancji, zamykanie sie w getcie rodaków – mowa tu o pierwszej generacji imigrantów (bo Lahiri opisuje takze i te nastepna). Ojciec rodziny to osoba wyksztalcona, czesto po doktoracie – czyli ktos by pomyslal, ze swiatla. Ale jak widac wyksztalcenie to jedno, a otwartosc na swiat to drugie. Matka rodziny rezyduje w domu, odziana w tradycyjne szaty i spedza wiele czasu w kuchni – czesto nie znajac angielskiego. Rodzina co wakacje obowiazkowo jezdzi do Kalkuty. Niestety, nie dowiadujemy sie jak te wakacje przebiegaja – a byloby to ciekawe. Bo z tekstu wynika, ze rodzina indyjska caly czas dazy do utrzymania kontaktu – zas emigranci coraz bardziej sie oddalaja. Ten proces wietrzenia wiezów ze Starym Krajem zdaje mi sie interesujacy i szkoda, ze niewykorzystany w zadnym opowiadaniu.

Ktos w blogosferze pytal o podobienstwo z Zadie Smith i jej znakomitymi Bialymi Zebami. Podobiestwo mozeby i sie znalazlo w zdecydowanie slabszym O Pieknie – natomiast Biale zeby sa po mojemu znacznie ciekawsze. Lahiri pisze literacko, a Smith oryginalnie. Lahiri przyjmuje perspektywe od wewnatrz, od strony rodziny indyjskiej, a Smith od zewnatrz, zestawiajac styl zycia róznych etnicznosci w Wielkiej Brytanii. Smith dysponuje fantastycznym poczuciem humoru – albo tez wykorzystuje go swiadomie, dla rozladowania sytuacji, jako mniejszosc etniczna.

 

Na pewno Jumpha zasluguje na pochwale za uchwycenie zachodzacej zmiany na nowym kontynencie – w tym obraz zycia pierwszej i drugiej generacji imigrantów. Druga generacja to zakladnicy ambicji swoich rodziców, czesto obciazeni przez nich wygórowanymi ambicjami. Dopiero trzecia generacja ma szanse rozwijac sie normalnie i na wlasnych warunkach – co dotyczy rzecz jasna nie tylko Bengalczyków. Lahiri ma oko do szczególów i bystry zmysl obserwacji – niektóre z jej opisów przypominaja moje odczucia przy obserwacji naszych rodaków w analogicznej sytuacji. Emigranci tworza okrutny wzorzec, do którego rodacy powinni pasowac – i tu nie ma roznicy miedzy Bengalczykami a Polakami; rytualy kupowania samochodu, domu, biesiadowania we wlasnym gronie, obgadywanie – szczególnie jak ktos odbiega od wzorca. Okrutna prawda, ze ten wymarzony i z trudem zdobyty dom (za Baltykiem czesto na dodatek wyremontowany przez wyzyskiwanych rzemieslników z kaju) to w sumie skromna siedziba. Choc tego pierwsze pokolenie zazwyczaj nie zauwaza, zasklepione pogonia za lepszym zyciem. Ale czy to zycie aby na pewno jest lepsze?

Piszac to caly czas mysle o smierci polskich kajakarzy w Amazonii i artykule antropologa, który komentowal zderzenie naszego swiata z inna kultura. Mysle, ze dla przezycia zderzenia nie trzeba daleko wioslowac. Na dobra sprawe kazda rodzina stwarza wlasny swiat i zyje w przekonaniu, ze inni maja tak samo (jedza to samo, tak samo spedzaja czas wolny, pracuja tak samo itp.). Tymczasem nic bardziej mylacego – na prawde co kraj to obyczaj. Bengalczycy wyruszyli do Stanów po zlote runo – podobnie do wielu Polaków. Za swoje marzenia i ambicje placa wysoka cene – czesto w swoich najlepszych checiach unieszczesliwiajac wlasne dzieci. Kiedy jestem w Polsce to znajomi znajomych zadaja mi pytania, na które nie jestem w stanie odpowiedziec: Jak to sie zyje w Szwecji – czy lepiej? No bo u nas tyle tych biednych (nie, zeby wspólczula – tylko zaklócali jej widocznie widok z okna). Jak sie na te osobe popatrzylam, to sobie pomyslam, ze w Szwecji nie dostrzezono by jej dobrego samopoczucia i wzieli za…biedna. Bo na glowie miala cos nieuczesanego i jakby tlenionego, a odziana byla w blueczke „perlowa” (byla taka moda na poczatku lat siedemdziesiatych) oraz dluga spódnice w maziaki, z materialu kiepskiego gatunk – o butach juz nie wspomne. Z kolei wspomniana osoba nie mogla sie nadziwic, ze mieszkam na prawde zagranica, poniewaz nie bylam obwieszona zlotem oraz nie wypowiadalam sie autorytatywnie (co w Szwecji byloby grubym nietaktem). Inna znajoma znajomych tez pytala: no ale JAK sie zyje w Szwecji? I znowu sobie pomyslalam: to zalezy komu. Ta kobieta nie miala wyksztalcenia, nie znala jezyków, cale zycie byla „przy mezu”. No to zycie mialaby jak Bengalka u Lahiri – choc zapewne uwaza sie za „lepsza” od Hinduski. Ale zapewne wyobrazala sobie zycie takie samo jakie ma w Warszawie, tylko ze bogatsze. Moze wierzyla w wieksze schabowe?

Jak juz o jedzeniu mowa to wracam do Jhumpy. Gotowanie i opisy potraw to silna strona jej opowiadan – pisane z pasja i znawstwem. Na pewno przysparza jej czytelników. Podobnie jak opisywanie pelnych rodzin, o wyraznym podziale ról. Mozna sie z tym podzialem nie zgadzac, ale wyraznie widac, ze dla pierwszej generacji emigrantów rodzina jest zródlem szczescia i centrum zycia. Inna atrakcja to opis codziennosci. Niespieszne tempo, na które nie wszyscy moga sobie teraz pozwolic. Pochwala malej stabilizacji – ludzie zmeczeni pogonia za zyskiem, rentownoscia, dotrzymaniem deadlines, zyjacy na walizkach z przyjenoscia poczytaja o rozkoszach wolnej, usystematyzowanej egzystencji. Boharerowie opowiadan sa dosc przecietni, maja wady, mozna sie z nimi i ich klopotami utozsamiac. Lahiri raczej trzyma sie z daleka od dramatycznych wydarzen, choc w Ziemi zdecydowala sie na wprowadzenie postaci brata alkoholika. Troche mi tym podpadla, bo nawet kobiete chorujaca na raka opisala raczej jako kaprysna niz cierpiaca. Nie uzywa duzych kwantyfikatorów, nie uogólnia, nie oddaje wielkich emocji. To pani lagodna i pewnie wlasnie ta cecha czyni ja pisarka popularna.

  1. Fajnie, że już dwa tytuły Lahiri łyknęłaś. Z przyjemnością czytam wrażenia (że są), chociaż niektóre uwagi mnie denerwują (bo się nie zgadzam, a w dodatku trudno mi zbudować ripostę, bo łączysz czasem coś, co dla mnie jest zupełnie odrębną kwestią).
    Bo wiadomo: ja z dużą admiracją podchodzę do Jhumpy. Choć nie znam jeszcze „Tłumacza…”, za to czytałam „Imiennik” i „Nieoswojoną…”.
    Najpierw wychwytuję Twoje pochwały:
    – że „potrafi pisać” (właśnie! świetna narracja! Pod koniec coś wspominasz o łagodności, nie rozumiem, ale ona opowieść rozpościera na kilku warstwach, to nie jest czytadło łagodne, przyjemne i na pewno nieopiewające małej stabilizacji – skąd ten pomysł?)
    – że nieźle przedstawia bengalskie rytuały kuchenne (cały ten egzotyczny styl życia); nieźle, ale zarazem wytykasz -jej? bohaterom? Bengalczykom? – że nie asymilują się według bardziej cywilizowanych rytmów. To właśnie jest ciekawe. Są zanurzeni w kulturę hinduską, ale przenikają i wtapiają się również w amerykańską. Szeroki temat. I chyba nie czuję zarzutów co do snobizmu i obskurantyzmu. Zaciekawiło mnie natomiast stwierdzenie, że dopiero trzecie pokolenie będzie mogło normalnie żyć. Ależ każda z generacji, każda inaczej naznaczona rodowodem, żyje „normalnie” (Jhumpa przecież opowiada o ludziach, nie o „osobnikach bengalskich”, ten uniwersalizm jest najmocniejszą stroną jej prozy.). Trzecie pokolenie będzie mieć swoje własne uwikłania i problemy z tożsamością.
    – przebieg wakacji w Kalkucie można wyczytać w „Imienniku” – kilka miesięcy pomieszkiwania u rodziny, udręczenie dla małolatów, lek na duszę dla rodziców, trochę zwiedzania atrakcji turystycznych, więc de facto są już turystami nie tubylcami.

    Nie zrozumiałam zarzutu co do postaci brata-alkoholika. Ale ten akurat tekst zdecydowanie przesuwa akcent z tematu „tożsamość” na temat międzyludzkich więzi, odpowiedzialności za drugiego, granic tej odpowiedzialności, rodzinnej bliskości i obcości. I tu widzę klucz do tej prozy: Jhumpa nie pisze szkiców z getta bengalskiego, lecz prozę obyczajowo-psychologiczną, z akcentem na drugi człon tego określenia.
    Veto wobec Twojego osądu, że to opowieści „o rozkoszach wolnej, usystematyzowanej egzystencji”.

    Ale uruchomiłaś kilkadziesiąt kwestii i żeby na nie odpowiedzieć, musiałabym dość długo wypowiadać swe sprostowania, a to chyba byłoby kruszeniem kopii trochę niepotrzebnym, bo przecież mi Twój odbiór w niczym nie przeszkadza. dodaje coś do mojego.

    I jeszcze: co do poczucia humoru. Zadie Smith jest dowcipna tak jakoś bardziej wprost. Lubię „Białe zęby”. Ale Jhumpa też ma ten zmysł. Gdy pisałam o „Imienniku” (bo w nim ten humor jest widoczny wyraźniej), to myslałam, by to uchwycić, ale wiadomo, że zilustrować czyjeś poczucie humoru niełatwo (a na ogół wybieram sobie kilka priorytetowych kwestii, więc ta ostatecznie odpadła), ale ono jest, jest jak najbardziej!

    Nieprawda, ze to są tylko plotki ze światka bengalskich rodzin. Ale przypomniałaś mi klika świetnych, rzeczywiście plotkarskich, scen. Gdy rodzice Hemy obgadują niedostateczną wdzięczność rodziców Kaushika. Dobrze to uchwyciła. I o to chodzi, by uchwycić.

    Pozdrawiam i kolejnych ciekawych lektur życzę. Ja chwilowo w klasyce francuskiej (i to raczej pop), ale do Jhumpy jeszcze powrócę. 🙂

  2. ren – dziekuje ci za tak tresciwy i wnikliwy komentarz! t b fajne, ze sie nie zgadzasz 😉

    odpowiadajac na poczatek uwaga ogólna, a wlasciwie to nawet dwie. po pierwsze urodzona i wychowana jestem w srodowisku akademickim. stad znam te smaczki i norny typu „doktorat przed trzydzietska”. opinie, ze ta uczelnia (zazwyczaj wlasna) j super, a reszta to barachlo. oczekiwania rodziców, ze ich dzieci beda jeszcze bardziej „genialne” – i jak te oczekiwania nas unieszczesliwily. pogarda techników (bo to byla taka uczelnia) dla humanstów – imagine? druga uwaga to odczytywanie jhumpy poprzez wlasne doswiadczenia emigranta – plus obserwacje otoczenia, w tym rozterek wlasnej progenitury. dorosle dzieci dwóch kultur czesto czuja sie niepelne i inne – stad teza o szczesliwosci dopiero tzreciego pokolenia (pisalam na ten temat we wpisie dzieci dwóch kultur, wiec nie bede sie powtarzac)

    teraz jeszcze jedna uwaga „techniczna”. wielkim odkryciem byla dla mnie lektura golemana „inteligencja emocjanalna” – dzieki niemu WIEM (uzyskalam potwierdzenie wlasnych obserwacji), ze ludzie, kt zaznali pewnych emocji silniej na te emocje u innych reaguja. sa bardziej wyczuleni i zniuansowni – potrafia wychwycic informacje czy sygnaly nieczytelne dla innych. stad pewnie czesto odnosimy wrazenie, ze „to ksiazka czy film o mnie”. dlatego, jak sadze, inaczej odbieram opisy jhumpy dotyczace zarówno emigracji jak i srodowiska akademickiego. inaczej – co nie znaczy lepiej

    milo sie dowiedziec, ze w „imienniku” czekaja mnie nowe doznania – ksiazka j dostepna w bibliotece w halmstad. nie zdecydowalm sie na nia, poniewaz czytalam na swiezo twoja recenzje i balam sie zasugerowac

    do brata alkoholika nic nie mam – wrecz przeciwnie. uwiarygodnia dla mnie obserwacje JL dotyczace drugiego pokolenia. uczlowiecza

    co do narracji to j w rzeczy samej b elegancka. z jednej strony bardziej psychologizujaca niz typowa anglosaska (niemal behawiorystyczna), a z drugiej nie j po wschodniemu przegadana i przeozdobiona. kojarzy mi sie z najlepszymi wzorami europejskiej noweli XIX wieku

    co do snobizmu i obskurantyzmu to dotyczy to kryteriów dot „sukcesu” w srodowisku akademickim – ze trzeba poslac dzieci na ten a nie inny uniwersytet, ze trzeba koniecznie zostac lekarzem itp. klamstwa dotyczace brata alkoholika, bo rodzice nie widza syna jakim j, tylko projekcje wlasnych niespelnionych ambicji. toksyczne!

    nie wiem czy wytykam cos bengalczykom – zapewiem cie, ze polacy w SE wiele sie od nich nie róznia… ucieszylam sie wrecz, ze nie tylko oni i ze bengalczycy sa tacy sami. to skomplikowane zjawisko i b trudne do przezycia. zeby wejsc w nowe spoleczenstwo potrzebna j otwartosc, ciekawosc swiata i pokora – a z tym j róznie. nie wspominajac juz o jezyku, kt j kluczem do poznania innej kultury. w jakims stopniu uwazam brak checi opanowania jezyka za brak szacunku dla kultury kraju, w kt sie zyje. znam polaków w UK, kt czuja sie jak kolonizatorzy (okreslenie moje). chetnie kupia sobie dom, ale nie zamierzaja nauczyc sie angielskiego no i koleguja sie wylacznie z polakami w podobnej sytuacji. sadze, ze wczesniej czy pózniej doprowadzi to do konfliktów – chociazby ze swoimi dziecmi, kt chodza do brytyjskich szkól. zdaje sobie sprawe, ze to kwestia wyboru – ja dokonalam innego

    jak dla mnie to te panie szatkujace warzywa na dywanie, celebrujace rytual gotowania (gotuje, wiec doceniam!), zapraszajace znajomych co tydzien na obiad oraz ich malzonkowie, udajacy sie codziennie w droge do pracy i z powrotem to nic innego niz wolna, usystematyzowana egzystencja. czy któras z tych mamus buntuje sie i ucieka na kursy, demonstracje czy na seanse filmowe? czy kt z tych tatusiów postanawia nagle porzucic akademie i zdobyc biegun poludniowy? oni sa przewidywalni az do bólu i ida po linii najmniejszego oporu. wyznaczyli sobie linie i nie modyfikuja jej w nowej sytuacji. z jednej strony daje im to poczucie bezpieczenstwa, a z drugiej ogranicza. sorry, nie mam szacunku dla kobiet, kt sie zapieraja zeby nie zrobic prawa jazdy. sama jak byla w stanach udczulam jakim ograniczeniem j brak owego wlasnie tam. zrobilam zaraz po przyjezdzie do PL

    zaciekawilas mnie z tym pop-francuskim. czekam na relacje i jeszcze raz dziekuje za wizyte!

  3. No tak, to co ja odbieram w sferze egzotyka, odmienność (bardziej chodzi mi o doświadczenia życiowe niż o kulturę), dla Ciebie jest analogią do własnych obserwacji. Stąd Twoja dążność do konfrontacji a nawet oceny postaw i moje zainteresowanie absolutnie wyzbyte ocen. Ciekawią mnie te stany odnajdywania się w innym świecie. Mogę się domyślać, że zachowałabym się inaczej lub podobnie, ale mam tę opcję wyłączoną. Cenię Jhumpę za niuanse. Bardzo mi się podobało opowiadanie tytułowe z „Nieoswojonej ziemi”. Nie ma wygranych, mądrzejszych, głupszych. Są dwa spojrzenia (ojca i córki), które dzieli tak wiele: spojrzenie na małżeństwo i rodzinę, wyobrażenia o tej samej, bliskiej obojgu nieżyjącej żonie/matce, niewypowiedziane sugestie co do tego, w którym kierunku powinno się rozwijać dalsze życie jej/jego i wreszcie zatajone, niewyznane prywatności. Tu akurat bohaterka (drugie pokolenie) nie szatkuje warzyw na dywanie, bo ma papiery prawniczki, ale zatapia się w macierzyńskim odchowywaniu latorośli, uciekając przed karierą – nie tylko dlatego, że taki jest kod rodzinnej tradycji (ojciec – pierwsze pokolenie – namawia ją do aktywności!).
    Z tą stabilizacją to obie mamy rację, tylko perspektywy widzenia inne. No tak, oni do niej dążą, bo bez niej byliby przegrani. Ale przecież żaden z tekstów tej stabilizacji nie opiewa, nie wzmacnia, raczej podważa i pokazuje nadchodzącą wywrotkę.

    Pozdrawiam. 🙂

  4. tak, to opowiadanie tez mi sie podobalo – ta rodzina w sumie rokuje i niezle zniosla transformacje. podobal mi sie tatus, kt znalazl sobie towarzyszke podrózy (a nie zone do sprzatania i gotowania) oraz córka, kt kartke tatusia do tej kobiety wyslala

    ladnie oddana komunikacja w rodzinie, czesto na poziomie meta. to domyslanie sie co ktos mial na mysli, czesto bledne interpretacje (bo juz nie sa ta sama rodzina nuklearna i sie na tym poziomie tak na parwde nie znaja)

    no i taka egzystencjalna samotmosc – ze kochajacy maz mezem, dziecko dzieckiem, tatus tatusiem, ale wlasne decyzje trzeba samej podejmowac (i poniesc ich konsekwencje)

    ciekawe tez bylo opowiadanie o faruku (freddym – jak u mercury’ego!) i jego magnetycznym oddzialywaniu na kobiety 🙂

Dodaj odpowiedź do tamaryszek Anuluj pisanie odpowiedzi