szwedzkiereminiscencje

Posts Tagged ‘Guernsey’

Guernsey – wojna w wersji light

In Ksiazki on 20 marca 2010 at 01:08

Sprawa dotyczy Mary Ann Shaffer „The Guernsey Literary and Potatao Peel Pie Society”. Wybór lektury dzieki uroczemu blogowi: http://lekturylirael.blogspot.com/  Jezeli wiec ktos chce przeczytac duzo dobrego o tej ksiazce, to polecam blog Lirael. Sama mam tzw.mieszane uczucia.

Najpierw odniose sie do kwestii jezykowo-kulinarnej. Bylam ciekawa jak przetlumaczono na polski slowo „pie”. Slowo „pie” jest kulinarnie trudne do oddania, po placek z jablkami to niezupelnie „staroangielski paj jablkowy” (nazwa znaleziona w internecie). Kiedys, na poczatku lat dziewiecdziesiatych, miedzynarodowe lotnisko Okecie bylo zupelnie puste. Czekalam tam na odlot wraz z kolezanka. Poniewaz nasze dzieci zglodnialy, zaczelysmy sie rozgladac za czyms do zjedzenia. Znalazlysmy jeden jedyny, slabo zaoparzony bar. W szklanej witrynie znajdowaly sie nieokreslonej barwy i zawartosci wytwory kulinarne. Przy jednym z nich znajdowala sie karteczka „pies”. Spojrzalysmy na siebie z kolezanka z przerazeniem. Czyzby rzeczywiscie sprzedawano w barze przetwory z psa? Jedyna potrawa na slono, a tu dzieci glodne. Podeszlysmy zatem niesmialo do lady i zapytalysmy dyplomatycznie CO lezy w gablotce. No i okazalo sie, ze byly to…paje czyli jakies rozne rzeczy zapieczone ze soba. Rzeczy, ktore jednak nie zawieraly produktow z psa czy psopodobnych.

A teraz juz na serio czyli o ksiazce. Otóz moze oczekiwalam zbyt wiele? Na pewno przyjemnie mi bylo spotkac wzmianke o poezji Wilfreda Owena, znanego mi z „Orkiestry Li”(wiem, ze sie migam od odpowiedzi na temat, ale nie chcialabym zranic uczuc Lirael, której sie ta ksiazka podobala). Ciekawie bylo dowiedziec sie czegos wiecej o wyspie Guernsey. Jersey jest bardziej znana, chocby przez nazwe dzianiny oraz krowy dajace tluste mleko. Poza tym wyspy bedace zdaje sie rajem podatkowym i dla których obowiazuja inne prawa niz dla reszty Unii. Doceniam wiec wartosc poznawcza jezeli chodzi o historie i geografie. Natomiast przezycia literackie mialam mniej satysfakcjonujace.

Po pierwsze niespecjalnie mi odpowiada forma czytania cudzej korespondencji – pewnie jestem za dobrze wychowana 😉 Poniewaz listy sa pisane do i od roznych osob, wiec czasami trudno sie zorientowac o co chodzi. Rozumiem, ze autorka chciala zroznicowac swoich bohaterow i w ten sposob podkreslic ich unikalny charakter. Niektóre jednak z tych listow do zludzenia pzrypominaly listy z „Ani z Avonlea” – nota bene najmniej przeze mnie kochanej. Drugim tropem z „Ani” byl klub powiesciowy – niech mu tutaj bedzie „literacki”. W czwartej klasie szkoly podstawowej zalozylysmy z kolezankami klub wzorowany na „Ani” – choc przetrwal zdecydowanie krócej niz na wyspie G. Jakby nie bylo, malo wiarygona koncepcja. To, co w oczach zachodniego czytelnika moze byc zaleta, jak dla mnie jest slaboscia. Chodzi mi o „amerykanska” wersje wojny light . Przeczytalam pare wypowiedzi szwedzkich czytelników i mlodziez sobie chwali – pisza, ze nie wiedzieli, iz wojna mogla tak wygladac dla ludnosci cywilnej. Ze MAS przyblizyla im druga wojne swiatowa w skali jednostki. Natomiast dla mieszkanców kraju, gdzie po pierwsze wojna NIE byla zdecydowanie w wersji light; a po drugie pamiec jest nie tylko zachowana, ale nawet gloryfikowana, to taki opis wojny jak w ksiazce to kaszka z mleczkiem. Przyznam sie bez bicia do mentalnej absencji w ciagu czytania lektury, poniewaz zajmowalam sie tlumaczeniem innej. Zadna jednak z postaci ksiazkowych nie zeszla do mnie z kartek i nie przemówila. Zdecydowanie wybaczam Henry’emu James pisanie o Europie, poniewaz robi to znakomicie. Niech sobie wiec dama (z „Portretu damy”) przyjezdza na angielska prowincje i mieszka u lorda. Natomiast biedna AMS musiala korzystac z konsultacji, zeby dobrze zastosowac formulki grzecznosciowe miedzy lady a gentleman’em. Tak sobie mysle (naiwnie wielce): po co pisac o kraju i kulturze, o kórych sie nie mam pojecia, skoro mozna opisac sasiadke Kowalska? Troche dla mnie te listy sa za sentymentalne (po amerykansku), zeby je pisali Brytyjczycy. W ostatecznym rozrachunku pisarz pisze zawsze o sobie – i pani AMS mialaby szanse na lepsza powiesc, gdyby opisala czytelników swojej biblioteki. Niewykluczone, ze niektóre z postaci „Placka” zaobserwowane byly podczas nudnych dyzurów bibliotecznych – zdecydowanie wydaje mi sie, ze autorka miala dosc frustrujace zycie i ze czekala za dlugo na debiut, chcac na dodatek od razu stworzyc dzielo wiekopomne. Chociaz lezacego sie nie kopie, zadam jej jeszcze cios ostateczny: nie wierze w milosc ksiezniczki i swiniarka. Poza swiatem basni, rzecz jasna. Moje doswiadczenie zyciowe mówi, ze glówna bohaterka popelnia zyciowa pomylke porzucajac literacki swiat Londynu. Poswiecenie wychowaniu dziecka w towarzystwie drwala lady Chatterley nie wrózy nic dobrego. Niestety, pisarka wywinela sie od napisania nastepnego tomu, bo po prostu przeniosla sie do krainy wiecznych lowów – zawodzac tym wiernych czytelników.

Najbardziej podobaly mi sie paralele z „Orkiestra Li”: wspomniany juz Owen, który pisal przepiekne i wzruszajace wiersze, tematyka wojenna, hrabstwo Suffolk i miasto Bury. Temat wojny na wyspach Kanalu na pewno warty zainteresowania. Z postacia Polaka, Luda Jaruzkiego, trudno mi sie identyfikowac – zreszta malo go bylo widac spoza  pokrywajacej skorupy robactwa i brudu. To juz wole Feliksa „Daba” Dabrowskiego z „Orkiestry Li”. Podejrzewam, ze jedynym Polakiem, o jakim MAS slyszala byl Wojciech Jaruzelski (stad ten Jaruzki). Jako bibliotekarka powinna byla znac Kosciuszke i Pulaskiego, ale widocznie nie mieszkala w Pensylwanii (gdzie Pulaski stoi na pomniku w Scranton).

Poniewaz nie powinno sie mówic zle o umarlych, to juz koncze. Nadmienie tylko, ze o poradzie „jak ci zycie podaruje kwasna cytryne, to zrób z niej sok i sprzedaj” pisal juz Dale Carnegie. Ta filozofia zdaje sie pomagac Amerykanom, ale jak dla mnie za bardzo namolnie wyziera z niby-europejskiej ksiazki Mary Ann Shaffer.